Przez dwa dni górnicza Solidarność blokowała na Śląsku tory kolejowe paraliżując ruch na najważniejszych krajowych węzłach: w Tarnowskich Górach i Łazach, przez które przejeżdża każdej doby 560 pociągów pasażerskich i towarowych. Solidarność pokazała swoją siłę i obnażyła słabość państwa. Najgroźniejsza w ostatnich miesiącach lepperiada zakończyła się dla związku sukcesem, który jednak powinien wszystkich zaniepokoić - rząd odstąpił od zapowiedzianej, i forsowanej przez resort finansów, korekty (już piątej w tym roku) reformy górnictwa.
Sytuacja jest inna niż podczas blokad rolników - tłumaczył wicewojewoda śląski - bo Solidarność jest przecież częścią rządu. Lokalna władza popisała się więc typową mentalnością Kalego: przecięcie newralgicznych i strategicznych dla kraju szlaków nie jest niczym złym, jeżeli robią to swoi ludzie. Ten typ myślenia wsparł Marian Krzaklewski oświadczając, że Solidarność nie zapłaci za straty kolei. Wcześniej minister transportu Tadeusz Syryjczyk polecił PKP dochodzić roszczeń wobec organizatorów dzikiego strajku.
Organizatorzy blokady doskonale wiedzieli, że idą po wygraną. Na razie, jak podkreślają, zwycięstwo jest połowiczne: chcieli bowiem, oprócz spowolnienia restrukturyzacji, odwołania autorów reformy, a przede wszystkim obalenia wicepremiera Leszka Balcerowicza, który - ich zdaniem - blokuje pieniądze przeznaczone na jednorazowe odprawy. Minister finansów jawi się obecnie jako główny wróg górników, bo domaga się szybszego zamykania kopalń, a więc zabiera im pracę i życiowe perspektywy, do tego uważa, że lawinowe i bardzo kosztowne ucieczki na odprawy (po 50 tys. zł dla zwalnianego) i emerytury górnicze (o 5 lat wcześniej) okazują się drogą donikąd. W ciągu ostatnich dwóch lat odeszło z kopalń ok. 50 tys. ludzi, a mimo to straty górnictwa ciągle rosną.
Według założeń wdrażanej od końca 1998 r. reformy (obliczonej na 4 lata) tegoroczny wynik finansowy miał się zdecydowanie poprawić - zakładano też, że w 2000 r. górnictwo przyniesie wreszcie zysk sięgający 400 mln zł. Już pierwsze miesiące br. pokazały, że kolejna naprawa wyraźnie kuleje. Ratunku zaczęto szukać w jeszcze szybszym odprawianiu górników z kopalń. W maju, po strajkach, wyciągnięto na ten cel dodatkowe 400 mln zł (z kredytu Banku Światowego). Pieniądze miały trafić do górnictwa we wrześniu, ale okazało się, że przekazano tylko połowę tej sumy.