Archiwum Polityki

Gen samozniszczenia

NULL

Rozpisałem się w zeszłym tygodniu o genach jako pięknej hipotezie, którą potwierdziła empiria i przyszło mi do głowy, by zaproponować wyssaną z palca hipotezę o istnieniu genów zbiorowych.

W naszym kończącym się stuleciu mamy trudność w definiowaniu takich pojęć jak naród, a jeszcze bardziej wymyka się opisom rzeczywistość plemienna czy szczepowa, szczególnie ta, którą wiek miniony opisywał pod koniec swojego istnienia z niezwykłym upodobaniem. Iluż myślicieli rozważało w trakcie minionego fin de sičcle´u, na czym polega zagadka germańskiej duszy i dlaczego Francja ma naturę niewieścią. Na tym tle nasza słowiańska wspólnota wydawała się rzeczywistością niewątpliwą, choć ja - jako przybysz sprzed półtora stulecia z podnóża italskich Alp - nie wiem, czy o słowiańskości mam pisać "nasza" czy "wasza" (po matce niech będzie i moja). Czym jest owa słowiańskość - kształtem czaszki, usposobieniem sielskim ("Słowianie, my lubim sielanki"), czy wreszcie rodziną języków? (Co to znaczy, skoro Bułgarzy mówią słowiańskim językiem, a etnicznie często Słowianami nie są, a Rumuni dla odmiany wręcz przeciwnie? To wręcz przeciwnie przypomina mi wdzięczną, choć zupełnie przebrzmiałą anegdotę o tym, na czym polega kapitalizm i czym różni się od socjalizmu. Otóż kapitalizm to wyzysk człowieka przez człowieka, a socjalizm to właśnie wręcz przeciwnie). Dla porządku Rumuni podobno etnicznie są w dużym procencie Słowianami, a używają języka, który odziedziczyli po Rzymianach okupujących Dację (znów potok wolnych skojarzeń: dacja - uboga wersja Renault).

Pomysł dotyczący genów całej wspólnoty przyszedł mi do głowy w Poznaniu, gdy w rocznicę wybuchu wojny w zasłużonym Instytucie Zachodnim dyskutowałem o tym, czy ciągle musimy pamiętać, co złego zrobili nam Niemcy (Germanie).

Polityka 42.1999 (2215) z dnia 16.10.1999; Zanussi; s. 97
Reklama