Archiwum Polityki

Donoś dziecię!

Kilkanaście lat temu pewnej sławnej profesor filozofii zgubił się piesek. Bydlę było wybitnie mało rasowe, a więc finansowo nie intratne, za to dość charakterystyczne. Dwie te okoliczności łącznie stwarzały pewną szansę na odnalezienie roztrzepanego czworonoga. Pani profesor dała więc odpowiednie ogłoszenie do "Życia Warszawy" i studiując dzieła luminarzy francuskiego oświecenia (tym się podówczas zajmowała) czekała, nie robiąc sobie zresztą większych złudzeń na ewentualny telefon. Jakież było jej zaskoczenie i radość, kiedy ów rzeczywiście zadzwonił. - Tak jest - usłyszała w słuchawce - psina została odnaleziona, wykarmiona, domyta i jest do odebrania u państwa X pod adresem takim a takim. Natychmiast rzuciła w kąt Diderota i udała się pod wskazane miejsce. Zadzwoniła. Otworzył jej przezroczysty cień człowieka. - Pani w jakiej sprawie. - Po pieska - odpowiedziała pani profesor - i chciałam od razu serdecznie podziękować... Gałki oczne cienia zapadły się, choć wydawałoby się to niemożliwe, jeszcze bardziej w głąb oczodołów. - Niech pani siada - jęknął niepewnym gestem zapraszając do pokoju, w którym na stoliku przed telewizorem stała niedopita butelka.

- Jestem proszę pani nauczycielem w liceum Y. Jak w każdej szkole jest tam grono dobrych uczniów, większość przeciętnych i niezbywalne stado bałwanów. Tym ostatnim musiałem niestety dać parę dwój, co im się najwyraźniej nie spodobało. Uwzięli się na mnie. Od tego czasu przywożono mi czterokrotnie trzydziestotomową Encyklopedię Radziecką za pobraniem pocztowym, dwie tony węgla, dziczki róż, dwa kwintale ziemniaków... pięciokrotnie pojawiała się na moje rzekome wezwanie milicja... Pani jest dwunastą osobą, która przychodzi po odbiór rzeczy czy stworzeń, które jakobym odnalazł.

Polityka 41.1999 (2214) z dnia 09.10.1999; Stomma; s. 90
Reklama