Skoro kilka osób mówi ci, że jesteś pijany, to – choćbyś nie pił – lepiej idź do łóżka. Tak mówi praktyczne przysłowie, akcentując, że nasze subiektywne przekonanie nie zawsze pokrywa się z obiektywną percepcją naszych działań. Nie mam problemów alkoholowych, ale pamiętam to przysłowie, bo wiem, że stosuje się ono do różnych ludzkich działań. Kiedy czytam w przeciągu miesiąca dwie krytyczne uwagi dotyczące moich felietonów wychodzące spod piór znakomitych, to rozumiem, że muszę przemyśleć dalsze postępowanie. Krytyczne uwagi dotyczą tego, że zbyt często pisuję o swoich podróżach. Ostrze samej krytyki sięga faktu, że podróżuję zbyt często, a jeśli już taki fakt ma miejsce, to dyskretniej byłoby o tym zmilczeć. Tak przynajmniej sugerują zgodnie wybitna feministka i nie mniej wybitny krytyk muzyczny, który dał dowody niezależności swych poglądów, surowo sądząc kompozytorów uznanych i chwaląc tych, którzy nie są grywani.
W czasach, kiedy w szkole wbijano nam w głowę, że żegluga jest pożyteczna (Navigare necesse est), trudno było wyrwać się z kraju i każdy wyjazd za granicę miał smak owocu zakazanego. Ci, którym pozwalano na podróże, ekscytowali nas później relacjami ze swoich przeżyć i do dziś pamiętam emocje przy lekturze „Dwóch łyków Ameryki” Putramenta czy nieco chyba wcześniejszej „Podróży na Zachód”, którą barwnie opisywał Zygmunt Kałużyński. Oba dzieła nie grzeszyły wcale ani obiektywizmem, ani też rzetelnością, ale sprawiały radość przy lekturze, bo można się było z nich dowiedzieć, co się dzieje po drugiej stronie ciężkiej, żelaznej kurtyny.
Dziś jeżdżą wszyscy, którzy zechcą i mają trochę inicjatywy, jeżdżą mając pieniądze albo ich nie mając.