Cud nie zdarza się każdego dnia, wiadomo. Ale kiedy już się zdarzył, znowu wśród nas są postacie z nagle ożywionej przeszłości, by opowiedzieć o swoim życiu, o inteligenckich losach. Najpierw w miasteczkach zapomnianych przez Boga i ludzi, później w świecie, oklejonym jak kufer podróżny nalepkami miast, krajów, hoteli. „Z inicjatywy redaktora naczelnego »Gazety Wyborczej« Adama Michnika – czytamy we wstępie – powstała »Saga rodu Słonimskich«”. Kronikarką wydanych przez Iskry dziejów rodu jest Janina Kumaniecka. Nadająca się do tej roli jak mało kto: Antoni Słonimski bywał w domu jej matki Ireny Szymańskiej, powiernicy środowiskowych sekretów, samą zaś Jankę opowiadającą o zdaniu matury poeta skomplementował:
– Zazdroszczę. Mnie się to nigdy nie udało.
Dzięki Panu Antoniemu kronikarka znała od zawsze jego bratanka, profesora Piotra Słonimskiego z Centrum Genetyki Molekularnej w Paryżu; potem przyszła kolej na rosyjską gałąź rodu, wreszcie na amerykańską. Uporządkowanie zdarzeń, biograficznych not, wariantów życiorysów przyprawia o zawrót głowy. Cóż to była za galeria oryginałów ci Słonimscy! Jakie grały w nich temperamenty, ile fantazji towarzyszyło ich poczynaniom w obranych dziedzinach. Ot, weźmy na przykład Nicolasa S., leksykografa, wielki autorytet wśród amerykańskich muzykologów. Zmarły w 1995 r. Nicolas (żył 101 lat) oprócz fundamentalnego dzieła „Muzyka od roku 1900” opracował „Leksykon inwektyw muzycznych”, epitetów, jakimi krytycy obrzucali kompozytorów. Jedyne zmartwienie autora leksykonu:
– Kompozytorzy nie chcą umierać w porządku alfabetycznym!
Kiedy Nicolasowi urodziła się córka, nazwał ją Elektrą.