Wizerunek Osamy odstrasza i odbiera nadzieję na odbudowę zaufania. Tak, zaraz po zbrodniczym ataku w Nowym Jorku odezwały się liczne muzułmańskie głosy potępienia, ale później zamilkły i poszły w zapomnienie. Nie można sprowadzać chrześcijaństwa do Ku-Klux-Klanu ani islamu do Osamy. A jednak Zachód postrzega dziś islam właśnie jako monolit i zagrożenie. – Większość muzułmanów zdaje sobie sprawę, że ciągłe odrzucanie wartości zachodnich jest izolowaniem się od świata i że to nie jest dobra droga – przyznaje doktorant arabistyki z Uniwersytetu Warszawskiego Marcin Grodzki, redaktor internetowego portalu Arabia.pl. Jeśli to prawda, to dlaczego ta coraz powszechniejsza świadomość nie przekłada się na jakąś głęboką i odczuwalną zmianę? – To wina arabskich mediów – odpowiada Grodzki. – Tam prócz umiarkowanych zaprasza się do dyskusji radykałów, w tym radykalnych muzułmańskich uczonych, którzy ze swoim populizmem mają bardzo duży wpływ na masy.
Taka proporcja – miażdżąca przewaga muzułmańskich Rydzyków nad Tischnerami – blokuje zmiany. W islamie nie ma papieża, jednego centralnego ośrodka władzy, który może coś nakazać lub zakazać miliardowi muzułmanów. Różne odłamy mają swoje ośrodki i autorytety, ale nie ma instancji, których wykładnia byłaby ostatnim słowem. Mędrcy i duchowni muzułmańscy mają sporo swobody, ale wierni idą za tymi, którzy odwołują się do najprostszych emocji i wyobrażeń. Dziś w świecie muzułmańskim dominują zaś uczucia upokorzenia i oblężenia – naturalna pożywka radykalizmu. – Islam jako doktryna nie był fanatyczny – przekonuje mieszkający w Polsce iracki literat i wykładowca dr Hatif al Janabi – ale organizacje radykalne zawsze biły w bębny, a słychać hałaśliwych. Świat muzułmański nigdy nie był jednolity, ścierają się w nim różne koncepcje.