Od piętnastu lat zajmuje się pan walką z sektami. Czy jest jakiś osobisty motyw tego zaangażowania?
Nie, nie ma. Zajmuję się tym, bo poprosił mnie o to ówczesny premier.
Tym premierem był socjalista Pierre Maurois. Jak wytłumaczyć, że w państwie o silnej tradycji rozdziału państwa i religii szef rządu, i to lewicowego, poprosił pana o takie usługi?
Wiele francuskich rodzin żaliło się, że ich dzieci znalazły się w szkołach wyjętych spod jakiejkolwiek kontroli. Mieliśmy też wrażenie, że niektóre sekty - nie mówię tu o wszystkich nowych ruchach religijnych - mogą być wykorzystane przez obce wywiady w celu gromadzenia informacji typu gospodarczego. Jednak w żadnym wypadku nie ingeruję w sferę osobistych przekonań jednostki. Państwo francuskie nie wtrąca się do stowarzyszeń religijnych czy światopoglądowych. Podstawową funkcją państwa jest zapewnienie wolności każdemu obywatelowi.
Co w pańskim rozumieniu jest niebezpieczną sektą?
W moim rozumieniu sekta z definicji jest niebezpieczna. Odróżniamy bowiem sekty od nowych ruchów religijnych. Sektą nazywamy grupę o charakterze totalitarnym, która działalnością - a nie ideologią - może występować przeciwko prawom człowieka i swobodom obywatelskim. Nie interesuje nas więc, czy ta grupa głosi ateizm, czy jakąś doktrynę religijną, tylko jej praktyczne postępowanie. Mamy we Francji ateistyczne grupy totalitarne, które nie respektują naszych wartości, naszej konstytucji, demokracji i wolności.
Czyli nowe ruchy religijne nie interesują ani pana, ani pańskiej komisji międzyministerialnej?
Nie w sensie ideologii czy wiary, którą głoszą. Gromadzimy ich materiały, studiujemy je i jeśli nie godzą one w prawa człowieka i wolności obywatelskie, nie są poza tym przedmiotem naszego zainteresowania.