Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zawsze budziło polityczne emocje. - Kto ma MSW, ten ma prawdziwą władzę - twierdzą polityczne sfery. Urok spraw wewnętrznych zmalał po wyodrębnieniu z nich Urzędu Ochrony Państwa (który przejął archiwa z teczkami dawnej Służby Bezpieczeństwa), ale pozostało wystarczająco dużo służb mundurowych, a także archiwa własne, policji czy Straży Granicznej, by na fotel ministra patrzeć pożądliwie.
- Siły do zadań specjalnych na świecie
Ponadto trzy lata temu doszła sfera administracji publicznej, która ministrowi daje nową siłę. Można dzięki niej np. budować struktury partyjne w terenie. Ten, kto ma faktyczny wpływ na nominacje wojewodów, ma zarazem ważny instrument budowania siły swej partii. W ten sposób przecież powstawała obecna partia władzy RS AWS, a nawet jej młodzieżowa przybudówka. Nic więc dziwnego, że ten właśnie resort był w ostatnich 10 latach obiektem największych ataków i jednocześnie najgłębszych reform.
Garnitur zamiast munduru
Lech Wałęsa powtarza ostatnio często, że wśród tych wydarzeń, które zadecydowały o przejściu Polski na drogę budowy demokracji, trzeba bardzo wysoko umieścić przejęcie z rąk postkomunistów resortów siłowych, a więc właśnie MSW i MON, co nastąpiło w połowie 1990 r. Wtedy też MSW, kierowane przez pierwszego cywilnego ministra Krzysztofa Kozłowskiego, przeżyło prawdziwe trzęsienie ziemi. Ustawy o ministrze spraw wewnętrznych, o policji i o UOP całkowicie zmieniły charakter resortu: zlikwidowano policję polityczną, czyli Służbę Bezpieczeństwa, odpolityczniono policję, ustanowiono cywilną kontrolę nad służbami mundurowymi. Nieco później dawne Wojska Ochrony Pogranicza, a więc formację wojskową, przekształcono w Straż Graniczną, formację zbliżoną do policyjnej.