Czy rzecznik praw dziecka ma być jak królowa angielska czy jak skrzynka na donosy? Kogo ma bronić? Poczętych przed cywilizacją śmierci? Starców przed narodzonymi fanami kijów bejsbolowych? Ofiary brutalnej przemocy przed zwyrodniałymi rodzicami? Bieszczadzkie dzieci przed głodem?
To niektóre spośród poselskich wątpliwości, wyrażonych podczas wrześniowej debaty nad projektem ustawy o rzeczniku praw dziecka. Co do jednego panowała zgoda - urząd rzecznika musi powstać, bo tak stanowi konstytucja. Tylko posłanka Ewa Sikorska-Trela (AWS) kwestionowała konstytucyjny obowiązek z perspektywy ponadpolitycznej, a nawet pozaziemskiej. "Napawa mnie zażenowaniem, iż u progu XXI wieku, w dobie geniuszu ludzkiego, który sięgnął już gwiazd, w państwie chrześcijańskim Sejm dla obrony dzieci ustanawia rzecznika praw dziecka" - mówiła.
Inni bez zażenowania toczyli spór w okopach tradycyjnych podziałów politycznych. Debatowano nad projektem, który ma już dość długą historię. Pierwsze pomysły pojawiły się na początku dekady, gdy ratyfikowaliśmy ONZ-owską Konwencję Praw Dziecka, opracowaną - o czym mało kto dziś jeszcze pamięta - z polskiej inicjatywy. Gdy w art. 72 nowej konstytucji, traktującym o prawach dziecka i ich ochronie, znalazł się zapis o powołaniu Urzędu Rzecznika Praw Dziecka, prace nabrały tempa. W lipcu 1998 r. projekt ustawy o rzeczniku wniosła grupa 73 posłów (głównie z SLD, ale również np. Jacek Kuroń, Józef Zych i Aleksander Łuczak). W grudniu tegoż roku wpłynął do laski marszałkowskiej rządowy projekt ustawy. W styczniu br., po pierwszym czytaniu, Sejm skierował oba do rozpatrzenia w czterech komisjach - edukacji, polityki społecznej, rodziny oraz sprawiedliwości i praw człowieka. Owocem prac komisji i ich ekspertów stał się projekt, który można nazwać trzecim - to nad nim właśnie debatowano. Posłanka koalicji Maria Stolzman (UW) określiła go jako wypadkową dwóch wcześniejszych. Posłanka opozycji Alicja Murynowicz (SLD) odparowała: - To nie jest wypadkowa, to wypadek przy pracy!