Chłopięcy sposób bycia sprawia, że trudno uwierzyć, że był pan przywódcą Ku-Klux-Klanu, organizacji prześladującej Murzynów, katolików, Żydów i emigrantów, odpowiedzialnej za palenie kościołów, wysadzanie w powietrze domów, lincze, tortury i morderstwa.
Wstąpiłem do KKK mając 14 lat. W wieku 17 lat zostałem jego pełnoprawnym członkiem, a w rok później zapaliłem pierwszy krzyż. Kolejnym stopniem wtajemniczenia był udział w dewastacji kościołów, w których, jak wierzyłem, składowano broń i narkotyki dostarczane Murzynom przez Żydów.
Skąd wzięła się pana fascynacja KKK?
Nie umiałem jeszcze czytać i pisać, gdy ojciec wpoił we mnie nienawiść do czarnych. Pamiętam jak pewnego dnia po powrocie z niedzielnej szkółki, do której zabierała mnie babcia, zanuciłem piosenkę, w której mowa była o tym, że Jezus kocha wszystkie dzieci na świecie niezależnie od koloru skóry. Ojciec skrzyczał mnie i zabronił do szkółki chodzić. Zachęcał mnie natomiast, abym przez otwarte okno samochodu wykrzykiwał obelgi pod adresem Murzynów stojących na przystanku autobusowym. Dla niego Murzyni byli śmierdzącymi czarnuchami, a dla mnie jego słowa były święte.
Ojca jednak w pewnym momencie zabrakło...
Nie wytrzymał presji życia. Na moich oczach, a miałem wtedy 11 lat, przyłożył do głowy rewolwer kaliber 45 i pociągnął za spust. W kilka dni po jego śmierci do naszego domu wprowadził się przyjaciel matki. Robiłem wszystko, aby mu dokuczyć. Próbowałem jednocześnie zwrócić na siebie uwagę otoczenia. Wszczynałem bójki w szkole, paliłem papierosy, terroryzowałem dzieci sąsiadów. Skutek był oczywiście odwrotny.
Zyskał pan akceptację w grupie młodzieży znajdującej się pod wpływem Ku-Klux-Klanu...
Matka wysłała mnie do mojej starszej siostry do Kalifornii.