O czujność proszą władze Moskwy. Mieszkańcy rosyjskiej stolicy samorzutnie niemal w każdym domu i na każdej klatce schodowej zaczęli się organizować i tworzyć blokowe komitety antyterrorystyczne. Ustalono nocne dyżury na klatkach schodowych i patrole wokół bloków.
Ustaliliśmy, że dyżurować będziemy trójkami, od północy do siódmej rano. Wypada po kilka razy w miesiącu i nikt nie protestuje, bo wysadzić mogą przecież także nas - opowiada Jekatierina Nikitienko, która mieszka na robotniczym przedmieściu w okolicach stacji metra Wychino.
Milicyjne telefony są cały czas zajęte, głównie przez fałszywe alarmy. - W domu naprzeciwko prywatna firma wynajmuje biuro - opowiada Jekaterina Nikitienko. - Staruszka z komitetu mieszkańców późnym wieczorem przypomniała sobie, że kilka dni wcześniej bardzo podejrzani z wyglądu młodzi ludzie wnosili jakieś worki.
Gdy godzinę później milicjanci w końcu niechętnie przyjechali, połowa mieszkańców karnie marzła na ulicy z dziećmi na rękach. Milicjanci wyłamali drzwi do biura. Nie znaleziono ani terrorystów, ani worków.
Fałszywe alarmy terrorystyczne ogłasza się czasami z bardzo prozaicznego powodu. W Moskwie pijany ślusarz postanowił udowodnić pyskującej teściowej, że milicja sprawnie walczy z międzynarodowym terroryzmem, o którym tyle mówią w telewizji. Zadzwonił na alarmowy telefon 02 i powiedział, że właśnie podłożył bombę na dworcu ryskim. Pół godziny później mundurowi wyprowadzali go w kajdankach.
Jednym z najbardziej tropionych w Rosji towarów jest cukier, gdyż jak ustalili specjaliści z Federalnej Służby Bezpieczeństwa, terroryści zapakowali materiał wybuchowy (najprawdopodobniej sypka mieszanka heksogenu, saletry i pyłu aluminiowego) w worki z nadrukiem "Cukrownia w Czerkiesku". Dlatego uzbrojeni milicjanci z psami przy wjeździe do Moskwy szczególnie sprawdzają właśnie samochody z cukrem. Władze Petersburga nakazały kontrolę nie tylko transportów cukru, ale także mąki, kaszy, cementu.