Archiwum Polityki

Sprawa wielkiej wagi

Szukając lekkich tematów na wakacje, trafiłem na taki, który ciąży jak kamień młyński, a tymczasem ma wymiar frywolny. Tym tematem jest ciężar, czyli to, co potocznie (a nieprawidłowo) określamy jako "wagę", myląc przy tym instrument i wynik pomiaru.

Lato skłania do tego, by stanąć na wadze. Czyniąc to statystyczna większość Polaków stwierdza nadmiar, a nie niedostatek, jako że jesteśmy narodem ubogim, żyjącym niehigienicznie i odżywiającym się niezdrowo. Stara, prościutka miara otyłości sprowadzała się do tego, żeby liczbę centymetrów wzrostu (ponad metrem) przyrównać do liczby kilogramów. Dziś metody są bardziej subtelne, należy włączyć kalkulator, coś podzielić i coś przemnożyć, ale rezultat zazwyczaj jest podobny. Jaki kto jest, każdy widzi w lustrze i wielu (czy nie większości?) wstyd się pokazać na plaży. I wtedy zaczyna się akcja odchudzania.

Cały problem nie był i nie jest mi obcy. Wiem co należy o cudownych dietach i nie zawracam sobie nimi głowy, skoro bowiem tyje się od jedzenia, to od niejedzenia chudnie się. Cała sprawa w większości przypadków bardziej dotyczy charakteru i osobistej dyscypliny aniżeli tajemnych sposobów, które miałyby nam ułatwić osiągnięcie bez wysiłku tego, co osiągamy za pomocą wyrzeczeń. Wyrzeczenie się jedzenia dobrych rzeczy jest z pewnością wyrzeczeniem wielkiej miary.

W społeczeństwie nastawionym na spożycie odmowa spożywania jest postawą wewnętrznie sprzeczną. Skoro przyjemność dla wielu stanowi wartość bezwzględną, to odmawianie sobie przyjemności jest absurdem, chyba że w grę wchodzi przyjemność jeszcze większa, a więc na przykład dłuższe życie, lepsze zdrowie, większa sprawność oraz granicząca z narcyzmem (a więc modna) zwiększona własna uroda.

Polityka 36.1999 (2209) z dnia 04.09.1999; Zanussi; s. 81
Reklama