Archiwum Polityki

Krzywe lustro

Mieliśmy w tych dniach dyskutować o Narodowym Planie Rozwoju (jak najlepiej wydać pół biliona złotych, których możemy oczekiwać z Unii Europejskiej), ale wszystko wzięło w łeb i dziś rozmawiamy niemal wyłącznie o Narodowym Planie Rozliczeń. Wszelkie napomknięcia, że lustracja, choć potrzebna, nie jest dziś może głównym problemem Polski, brzmią od razu jak próba obrony agentów. Zrozumiałe emocje – w końcu do raportu zostało wezwanych pewnie kilkadziesiąt tysięcy ludzi – przytłoczyły na razie całe nasze życie publiczne i zdominowały rozmowy prywatne.

Dyskusja wokół listy, jak wiele polskich debat, przebiega jednak nieładnie, nie tylko na forach internetowych, gdzie rozlewa się anonimowa agresja i chamstwo, ale także w rozgorączkowanych mediach. Na ogół nie ma rozmowy; jest prowadzony z okopów ostrzał wroga, z tym że o ile „partia antylustracyjna” coś tam jeszcze próbuje marudzić i wyważać amunicję, o tyle żołnierze „partii prolustracyjnej” już strzelają najcięższym kalibrem (prawda, kłamstwo, zdrada, hańba). To jest ważny moment także dla mediów: jeśli zwycięży prosta logika „za lub przeciw”, przegra rozsądek, bez którego nie da się rozwiązać również problemu lustracji. Bo akurat tu diabeł, a nawet diabły, tkwią w szczegółach.

Znam sporo osób, których nazwiska znalazły się na osławionej liście, i rozumiem zróżnicowane reakcje: jedni już ustawili się w kolejce do IPN, żeby zyskać status pokrzywdzonego i dostęp do swojej teczki, inni mówią, że teraz w tej atmosferze na pewno tego nie zrobią, nawet jeśli czują się głęboko pokrzywdzeni publicznym pomówieniem. Fakt, że przy obecnych procedurach trudno się oczyścić z... nie wiadomo czego.

Polityka 6.2005 (2490) z dnia 12.02.2005; Komentarze; s. 17
Reklama