W ciągu dnia było jeszcze w miarę spokojnie, strach pojawiał się w nocy. Przez Graczko przemykali emisariusze zemsty, wołając, by Serbowie opuścili wioskę, w przeciwnym razie wszyscy zostaną zabici. Chłopi z Graczka poprosili o ochronę żołnierzy KFOR. Opiekę wzmocnionych patroli obiecano im, tyle że od soboty, 24 lipca. W pole wyszli jednak już w piątek, cóż może im się przydarzyć w biały dzień, przy żniwach? Żołnierze KFOR, którzy przyjechali na miejsce zbrodni, ujrzeli makabryczny widok: ciała 12 mężczyzn i jednego chłopca leżały obok kombajnu. Kilkaset metrów dalej na traktorze - kolejny zabity Serb.
Akty zemsty w Kosowie są na porządku dziennym. W 100-tysięcznym Prizrenie, na południu prowincji, z 10-tysięcznej serbskiej mniejszości pozostało jeszcze 300, 400 Serbów. Nikt nie wie tak na dobrą sprawę, gdzie się ukrywają, wiadomo tylko, że jeszcze są, ponieważ po każdej nocy wojsko odkrywa kolejną makabryczną zbrodnię. Niektóre serbskie rodziny schroniły się w klasztorach, strzeżonych przez niemieckich żołnierzy. Kilkudziesięciu Serbów odważyło się wyjść na ulicę, kiedy Prizren odwiedził kanclerz Gerhard Schröder. Po krótkiej wizycie w miejscowym meczecie kanclerz podążył do serbskiej cerkwi. Przywitała go tam niewielka grupka Serbów, która tak samo szybko zniknęła jak się pojawiła.
Wieczorami, kiedy tysiące młodych Albańczyków spacerują miejscowym deptakiem, a z rozłożonych wokół placu kawiarenek dolatują hymny armii UCK, dwie ulice dalej płoną kolejne opuszczone serbskie domy. Widowisko to stało się już wieczornym rytuałem. Pierwszy ogień podkładany jest przed dziesiątą, kiedy się ściemnia i dobrze widać płomienie. Młodzi Albańczcy biegną w stronę kolejnego pożaru i biją brawo. Wezwana przez wojskowe patrole straż pożarna rezygnuje po kilku minutach: tłum nie chce się rozstąpić, a przy tym stare serbskie wozy gaśnicze nie radzą sobie z pokonywaniem wąskich uliczek na zboczach.