Wakacje w toku, dajmy więc sobie spokój z polityczną adrenaliną. Będzie znowu o ptaszkach. Dlaczego zająłem się avilauną, dobrze już nie pamiętam. Chyba skłonił mnie do tego Antoni Gołubiew, który uznał, że trzeba małego hultaja skłonić do odrobiny kontemplacji. Gdyż obserwowanie ptaków jest zajęciem kontemplacyjnym par excellence. Siadamy na upatrzonym stanowisku, gdzie w nieruchomym napięciu i ciszy czekamy (nie można przecież spłoszyć). Czasami ptak nadlatuje szybko. Równie dobrze może mu to jednak zająć godziny. Może też zgoła nie przylecieć. Nie znaczy to, że nic się nie stanie. Pewnego razu usadowiłem się w gęstym sośniaku w Puszczy Kampinoskiej. Przelatywały, owszem, sikorki, kos grzebał gdzieś w opadłych igłach, czekałem jednak uparcie na coś ciekawszego. I nagle zobaczyłem błysk - świetlnego zajączka. Potem drugi w nieco innym miejscu. Nie było to więc odbicie słoneczne na porzuconej butelce czy jakimkolwiek innym nieruchomym obiekcie. W sośniaku był ktoś jeszcze. Przestraszyłem się (miałem piętnaście lat), ale ciekawość przemogła. Przeskakując od drzewa do drzewa ruszyłem w kierunku miejsca, gdzie po raz ostatni widziałem blask. Skradałem się tak starannie, że - brzmi to jak numer z burleski, ale tak naprawdę było - nagle wpadliśmy na siebie plecami (sic!). On miał lornetkę w ręku i siedział na wrzosach w dokładnie tym samym celu co ja. Obserwował ptaki.
On - był to ksiądz Tadeusz Fedorowicz z Lasek. Człowiek łączący w sobie wielką mądrość z niezmierzoną dobrocią. Ale że tak musi być, iż prawdziwa mądrość prowadzi nieuchronnie do dobroci, zrozumiałem dopiero po latach. Teraz nie rozmawialiśmy o takich sprawach, bo jakimż w tej mierze mogłem być partnerem.