Mój sentyment do Bolesława Prusa jest zabarwiony snobizmem, nikogo już nieobchodzącym: czytanie Prusa zalecał Pan Antoni. Kontynuator jego Kronik Tygodniowych - fotoplastykonu zdarzeń, gabinetu woskowych figurynek, którym wydawało się, że tak wiele znaczą. Sto lat temu w "Kurierze Codziennym" pisał kronikarz: "Wysilając się na posągi, podobni jesteśmy do siedmioletniego chłopca, który usiłuje palić mocne cygaro... W szkołach, istniejących w Królestwie Polskim, uczy się ogółem około trzystu tysięcy młodzieży płci obojej, powinno by zaś uczyć się - co najmniej półtora miliona. Zatem milion i dwieście tysięcy dzieci są pozbawione oświaty. W całym kraju istnieje cztery tysiące pięćset łóżek szpitalnych, a chyba nie zawadziłoby mieć ich ze cztery razy tyle. Powiedz, czy kraj mający tego rodzaju nie tylko potrzeby, ale - nędzę, może wydawać krocie na przyozdabianie swoich miast posągami?"
Od chwili, gdy pisarz wystukał te słowa na maszynie (posługiwał się bodaj pierwszy tym ekstrawaganckim wynalazkiem), przybyło pomników. W przyszłości staną się ozdobą kolekcji knotów w jakiejś Kozłówce XXI wieku. Zapowiedziano nowe: pomnik Dmowskiego Na Rozdrożu. I pomnik Reagana. Zlokalizowany na razie w sercach adoratorów amerykańskiego prezydenta. O Dmowskim można sądzić różnie. Jedno natomiast jest pewne: od pustych gestów wolał praktyczne działania. Gdyby ci, co chcą, żeby spiżowiał i śniedział, znali jego pisma - przeznaczyliby forsę na cel publiczny. Bardziej cieszyłaby Dmowskiego na przykład porodówka jego imienia, gdzie rodziliby się wrzeszczący mali endecy. Pomnik Reagana... Jeśli do tego dojdzie, proszę pamiętać o umieszczeniu na cokole stadka rozgromionych, komuszych czubatek! I koniecznie o tym, by jak swego czasu instalacje Hasiora - pomnik był pomnikiem grającym ulubioną śpiewankę Ronalda R.