W środku Europy mamy republikę bananową: w powszechnej opinii od 20 lipca prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko jest tylko uzurpatorem. Legalność jego władzy kwestionują organizacje międzynarodowe i demokratyczne stolice świata. Europa nie ćwiczyła dotychczas takiego wariantu, dlatego nikt naprawdę nie wie, jak będą dalej wyglądały stosunki dyplomatyczne z Mińskiem.
Żaden przytomny polityk w Mińsku czy Brukseli nie oczekiwał, że 20 lipca Łukaszenko pożegna się z urzędem. On sam też nie miał takiego zamiaru. Nie po to dokonał manipulacji z referendum w 1996 r., przedłużając swą kadencję do 2001 r., żeby nagle okazać słabość. (Przypomnijmy: referendum z listopada 1996 r. ogłoszono jako sondażowe, a potem władza uznała je za obowiązujące, a wynik przesądzony był na wiele dni przed głosowaniem). Nikt też nie oczekiwał, że Siamon Szarecki, przewodniczący opozycyjnej Rady Najwyższej, wkroczy tego dnia do pałacu prezydenckiego i oświadczy: - Sasza, mieniajemsia. Konstytucja z 1994 r. takie uprawnienia Szareckiemu dawała; ponieważ w tegorocznych majowych wyborach (uznanych przez prezydenta za nielegalne) nie wyłoniono następcy Łukaszenki, więc funkcję szefa państwa po upływie kadencji powinien przejąć Szarecki właśnie. Mimo to pilnie przyglądano się wydarzeniom w Mińsku.
Sytuacja jest schizofreniczna. Funkcjonują dwa parlamenty: XIII kadencji, nie uznawany przez prezydenta, działa w podziemiu, ale jest uznawany przez wspólnotę międzynarodową, OBWE i UE. Za to Rada Najwyższa uznawana przez Łukaszenkę jest ignorowana przez zachodnie stolice. W podziemiu działa Centralna Komisja Wyborcza. Są dwie konstytucje, prezydencka z 1996 r. oraz akceptowana przez opozycję konstytucja z 1994 r., której legalność neguje Łukaszenko. Są dwie flagi i dwa godła (jak wyżej). A teraz jeszcze prezydent, który zgodnie z prawem nie jest już prezydentem, choć jest nim de facto nadal. W dodatku ma on poparcie ponad 70 proc. społeczeństwa, co niewątpliwie ułatwia mu sytuację.
Jakby tego było mało, Szarecki, który de facto powinien kierować państwem, nie pełni władzy także de iure, bo nie ma mechanizmów przekazania urzędu, czyli nigdzie nie jest napisane, jak ma się to odbyć w sytuacji, gdy prezydent nie chce ustąpić.