Archiwum Polityki

Straszne pieniądze

W naszą ziemię wsiąkło już 30 miliardów dolarów, a proporcje zwolenników i przeciwników zagranicznych inwestycji od lat prawie się nie zmieniają. Jedno z dwojga: albo wyłaniające się z biegiem czasu pożytki i wady równoważą się, albo nasze uprzedzenia są na tyle silne, że nic ich nie przełamie.

Nasz stosunek do cudzoziemców w ogóle rzadko bywa uprzejmo-obojętny, tak typowy dla kupieckich narodów zachodniej Europy. Kochamy albo nienawidzimy, ufamy bezgranicznie albo podejrzewamy o najgorsze, mówimy o obopólnych korzyściach, ale w nie nie wierzymy. Jeżeli cudzoziemiec kupił polską fabrykę, to albo on nas oszwabił, albo my jego.

Ten schematyczny i jednostronny obraz naszego stosunku do zagranicznych inwestorów można nieco zniuansować: wprawdzie taki cudzoziemiec przywozi z sobą lepszą technologię i organizację, wzbogaca nasz rynek i eksport, a przede wszystkim daje pracę - ale z drugiej strony (tak uważają niechętni cudzoziemcom) wywozi część albo i cały zysk, zapewne oszukuje na podatkach, a już na pewno uwiera naszą dumę narodową.

Przykro to wypomnieć, ale ten patriotyczny ton słychać nie tylko na narodowej prawicy ("niech Polska będzie biedna, aby była katolicka"). Basują im także politycy lewicowi, którzy przynajmniej częściowo ponoszą moralną odpowiedzialność za to, że Polska przez pół wieku pozostała w tyle i bez udziału obcego kapitału nigdy dystansu nie nadrobi. Jeżeli mamy do wyboru albo sprzedać fabrykę cudzoziemcom i podzielić się z nimi zyskiem, albo ją zamknąć - to rozmowa o dumie narodowej, "białych murzynach" itp. jest co najmniej nie na miejscu.

Pech prześladuje inwestorów

Zanim się oburzymy na propozycję, żeby właścicielami narodowego majątku zamiast polskich obywateli stali się "zagraniczni obszarnicy i kapitaliści" (to ulubione określenie "bezpowrotnie minionej przeszłości" z wczesnego PRL) - przejrzyjmy i oceńmy zarzuty, jakie im się stawia.

Trudno traktować jako zarzut opinię, że pchają się do nas nie z powodów filantropijnych, tylko dla zysku. Byłoby podejrzane, gdyby było inaczej. Spodziewany zysk musi być o parę punktów wyższy niż u siebie w domu, żeby zrównoważyć ryzyko i niewygody.

Polityka 29.1999 (2202) z dnia 17.07.1999; Gospodarka; s. 61
Reklama