Mimo niedawnych doświadczeń wciąż nie do końca rozumiem, po co się obchodzi rocznice, dlaczego jakieś liczby, wyróżnione w systemie dziesiętnym, są okazją do specjalnych wydarzeń. Na tle pytania o system dziesiętny, który nie jest ani doskonały, ani też szczególnie wyróżniony, korzystnie odbija się rocznica urządzona przez "Rzeczpospolitą". Świętowała ona numer trzysta trzydziesty trzeci swego dodatku "Plus-Minus", który niezależnie od rocznicy, jest jednym z najlepszych wydawnictw poświęconych problemom kultury.
Innym jubileuszem, który obchodziłem (poza własnym), była okrągła rocznica związana z osobą Pani Rinn (ponieważ jest to pani, nie pamiętam stosownej liczby). Rocznica była benefisem. Jubilatka (bo jakże inaczej mam ją nazwać) zasiadała na fotelu, by raz po raz zrywać się do pracy i śpiewać na żywo, bez play-backu, do zgromadzonej publiczności, a tak naprawdę to do kamer Dwójki, która nagrywała uroczystość. I w tym miejscu odczuwam rozterkę. Tradycja benefisów pochodzi z zeszłego wieku, kiedy artyści byli biedni i czasem z okazji tych okrągłych rocznic (okrągłych, ażeby nie powtarzały się zbyt często) koledzy robili zrzutkę, to znaczy nie mając grosza, dawali jubilatowi (czy jubilatce) w prezencie swój udział w przedstawieniu, a jubilat zgarniał całą kasę i miał za co wyprawić bankiet.
W zasadzie można powiedzieć, że nic się do dziś nie zmieniło. Artyści (jak i wszyscy) nie mają nigdy dosyć grosza, wkroczyła telewizja, która pomnaża widownię i ulubionych bohaterów prezentuje za pomocą kamer. Ekonomicznie obrót jest o wiele większy (bo cóż dzisiaj w teatrze znaczy kasa?), na miarę większych potrzeb, jakie odczuwamy dzisiaj wszyscy.
A jednak coś jest inaczej.