Teraz przyszedł mi do głowy pomysł, aby w ogłaszanych w tym miejscu tekstach opisać sto najbliższych, nieubłaganie jeden po drugim nadchodzących, weekendów. Im ściślej i głębiej pomysł ten rozważam, tym jaśniej widzę jego wielkość. Można by rzecz jasna przedsięwzięcie bardziej jeszcze estetycznie dźwignąć i losowo udramatyzować i zamierzyć na przykład dokumentne opisanie stu najbliższych wtorków, ale prawdę powiedziawszy na opisywanie wtorków jestem już za stary. Opisywać weekendy, tak jest, czuję się na siłach. Upały i duchoty, jakie w ten weekend stoją nad Warszawą, wyostrzają zmysły, dobrze widzę ciemne sylwetki przechodniów pod oślepiającą łuną nad Krakowskim Przedmieściem. Sto wtorków to jest tytuł dobry dla młodego poety albo śmiałego eksperymentatora literackiego, w stu weekendach jest bardzo mi pasująca epicka dojrzałość.
Liczba sto ma charakter na wskroś roboczy, rzeczywista liczba opisanych weekendów być musi choćby dla asymetrycznej piękności mniej okrągła, niech będzie na przykład: "81 niezapomnianych weekendów" albo "77 straceńczych weekendów", albo "53 najpiękniejsze weekendy", choć "44 polskie weekendy" - w żadnym wypadku. Świat i czas ich na razie niewiadomą liczbę ustalą. Sprawą autora będzie skrzętna kalendarzowa dyscyplina, ale też bez fanatycznej ortodoksji, w sumie przecież nie na kalendarz trzeba tu stawiać przede wszystkim, ale stawiać tu trzeba przede wszystkim na jakość. Jak jakiś weekend będzie słabszy, to się go po prostu bez certowania, bez ceregieli pominie. Tak jest, pominie.
Wbrew pozorom ze śmiertelną powagą kieruję tę pogróżkę ku przyszłości, bo właśnie samą w sobie substancję futurum mam na myśli. Nie idzie mi o to, że ja jakiś weekend słabiej opiszę i potem słabszy tekst w trakcie montażu z całości wykluczę, idzie mi o to, że jak jaki weekend sam w swej substancji miałki i mało wydajny będzie, ja go po prostu nie opiszę i szlus.