Archiwum Polityki

Rozsypana kartoteka

Przed ostatnią premierą w Narodowym Zbigniew Zamachowski skarżył się dziennikarzom, z jakim to mozołem przychodzi mu uczyć się prawidłowego wypowiadania kwestii: "Ja, dawny polski partyzant". Niestety, oglądając przedstawienie trudno nie zauważyć, że nauczyć się w końcu nie zdołał! W ustach aktora zawsze tak celnie trafiającego we właściwy ton i uprawdopodabniającego najwymyślniejsze dialogi, ta nieskomplikowana deklaracja brzmi nieodmiennie fałszywie. Co nieźle symbolizuje kłopoty, jakie dzisiejszy teatr ma i zapewne będzie miał w najbliższej przyszłości z "Kartoteką".

Debiut dramatyczny Tadeusza Różewicza po nieomal czterech dekadach stał się już klasyką. I zyskał rangę najistotniejszego na gruncie scenicznym świadectwa swoich czasów. "Czasy są niby duże, ludzie trochę mali" - powiada jedna z postaci. Czasy odnotowane w "Kartotece" są patetyczne, ideologiczne, wręcz kosmiczne, jeszcze słychać echa owacji dla zdobyczy postępowej ludzkości ze Związkiem Radzieckim na czele. Zarazem są niepewne, ból wojennych wspomnień świeży, groźba nowej hekatomby - niekłamana. A ludzie toną w miałkości, banale, chaosie, gniecie ich wstyd, złość, niekończące się rozpamiętywanie win. Oto Różewiczowski obraz duchowy PRL-u, chwilę po Stalinie. Pozbawiony bezpośrednich odniesień politycznych - tym cenniejszy po latach. Nieciągła, "fiszkowa" forma dramatu przestała już być awangardową nowalijką; może łatwiej dzięki temu dostrzec przenikliwość i bogactwo obserwacji psychologicznych, obyczajowych, językowych.

Czy aby na pewno łatwiej? Spektakl w Narodowym rusza ciepło i sentymentalnie: aksamitny tenor Mieczysława Fogga smuci się na starej płycie, ponieważ spostrzegł pierwszy siwy włos na twojej skroni... Scenograf Jerzy Kalina łóżko bohatera umieścił wśród ażurowych ścian; szare, w peerelowskie paltociki ubrane postacie długo będą po wyjściu majaczyć w dalekim planie, jak zjawy. Większość z nich kreślona jest w tonacji z lekka karykaturalnej (pyszni przedwojenni rodzice: Jan Englert i Teresa Budzisz-Krzyżanowska). Kazimierz Kutz nie roztkliwia się jednak nad ewokowanym światem. Wie, że młodej widowni nie namówi na nostalgię. Woli zafundować jej już na początku pantomimiczną etiudę "pocisk, kryj się" rodem z czystej burleski; kpinę z partyzanckiego kombatanctwa ma od razu z głowy. Po czym wyprowadza spektakl na szerokie wody ponadczasowej obyczajówki.

Polityka 25.1999 (2198) z dnia 19.06.1999; Kultura; s. 48
Reklama