W związku z trwającą już od dość dawna wojną na Bałkanach, a ostatnio w Kosowie, często mnie zdumiewa postawa dziennikarzy, bez względu na ich narodowość. Usiłują oni za wszelką cenę zachować obiektywizm, co wydaje mi się śmieszne, bo na wojnie obiektywizm po prostu nie istnieje. Ale po pewnym czasie przestałem się dziwić i zacząłem tym dziennikarzom trochę zazdrościć. Oni po prostu są młodzi, wychowali się w warunkach pokoju, znaczna ich większość została duchowo ukształtowana przez świat wolności i demokracji, nie mają zielonego pojęcia, co się na wojnie dzieje, czym wojna jest w swej istocie, a zatem ulegają urojeniu, że na wojnie można szukać racjonalności, można sprawiedliwie osądzać zdarzenia, więc nawet jeśli dzisiaj uznają, że NATO reprezentuje wyższe, ogólnoludzkie zasady, to jednak krytykują to i owo, piszą np., że wojna wojną, ale jak można niszczyć nadajniki TV i uniemożliwiać pracę serbskim dziennikarzom.
Jednym słowem wygadują rozkoszne bałwaństwa, a w każdym razie dla mnie to są rozkoszne bałwaństwa, bo ja bądź co bądź leżałem kiedyś na barykadzie, miałem w rękach austriackiego mannlichera, a przed sobą niemieckie czołgi. Dziennikarze irytowali mnie i śmieszyli, bo nie chcieli przyjąć do wiadomości oczywistego faktu, że mianowicie nie istnieją wojny sterylne, eleganckie, porządne, przyzwoite, gdyż każda wojna, nawet prowadzona w imię najbardziej wzniosłych zasad, sama w sobie jest zbrodnią, a zatem oczekiwanie, że NATO każdego dnia i o każdej godzinie będzie się zachowywało w sposób salonowy, było głupie, komiczne i w gruncie rzeczy nieuczciwe. Tym bardziej że po drugiej stronie barykady znajduje się krwawy dyktator.
Absurd polega na tym, że im bardziej Serbowie jednoczą się wokół tego dyktatora, tym poważniejszym partnerem staje się on dla dziennikarzy, co w świetle moich doświadczeń życiowych jest błazeństwem, ponieważ pamiętam, że Adolf Hitler też miał żarliwe poparcie narodu niemieckiego, a Józef Stalin był kochany przez wielkie rzesze komunistów oraz prostych ludzi radzieckich.