Z kolorowych plakatów, którymi oblepiony jest cały kraj, patrzą na naród (czytaj: wyborców) jedynie dwie twarze: Baraka i Netanjahu. Tak, jak gdyby była to ich osobista rozgrywka. Pod wizerunkiem Baraka widnieje hasło "Izrael domaga się zmiany!"; Netanjahu zapewnia z afisza, że tylko "mocny przywódca zapewni przyszłość kraju". Jakie zmiany, jaka przyszłość - to już pozostaje do interpretacji obywateli.
Izraelczycy pójdą 17 maja do urn wybierać również parlament, ale te wybory schodzą na dalszy plan. Zmieniona przed siedmiu laty ordynacja ustanowiła osobny, bezpośredni wybór premiera, poszerzając jego kompetencje. Ma między innymi prawo mianowania i usuwania poszczególnych ministrów. Od tego, kto będzie przyszłym premierem, zależy przyszłe oblicze państwa.
Będzie to więc bezpardonowa walka między Beniaminem "Bibi" Netanjahu z prawicowego Likudu a Ehudem Barakiem, liderem Partii Pracy, polegająca głównie na ciskaniu haseł pozbawionych treści, często zaprawionych oszczerczym błotkiem. W przedwyborczym rozgardiaszu, gdy dwaj konkurujący ze sobą politycy wypełniają środki masowego przekazu obietnicami, których nikt nie ma zamiaru dotrzymać, niemal w zapomnienie idzie fakt, że zbliżające się wybory ukształtują również oblicze parlamentu następnej kadencji.
Większość wyborców nie zna kandydatów do Knesetu, nic o nich nie wie, chyba tylko tyle, że ich nazwiska figurują na takiej, a nie innej liście partyjnej. Instytuty badania opinii - a jest ich w Izraelu bez liku - tylko marginesowo zajmują się sondażem popularności poszczególnych partii, mimo iż 39 list zatwierdzonych zostało przez Komisję Wyborczą. Mierzy się jedynie gorączkę pacjentów: ile procent poparcia ma "Bibi", a ile Ehud.
Beniamin Netanjahu reprezentuje politykę "wielkiego Izraela", sprzeciwia się powstaniu wolnej Palestyny, popiera osadnictwo na Zachodnim Brzegu, a pragnąc zapewnić sobie poparcie religijnych wyborców pompuje miliardy dolarów ze skarbu państwa do kas partii religijnych, organizacji i fundacji; dziesiątki tysięcy ortodoksyjnych Żydów to zdyscyplinowani żołnierze, głosujący wszędzie i zawsze zgodnie z zaleceniem ich rabinów. "Bibi", absolwent słynnego MIT (Massachusetts Institute of Technology), zdobył w Ameryce nie tylko dyplom uniwersytecki, ale także wyjątkową zdolność manipulowania masami.