Archiwum Polityki

Z życia burych misiów

To miejsce na Kaszubach nazywa się Osadą Burego Misia. Mieszka tu dziewięć misiów, pięć niedźwiedzi i ksiądz, przez jednych uwielbiany, przez innych traktowany jako dziwak. Bo też po co ludziom jego bure misie? I po co zwierzęta, dzięki którym bure misie czują się po ludzku? Grażyna i Lodzia mają psy i dwa strusie emu. Adam konie i lamę. Ewa świnki wietnamskie brzuchate. Roman i Jacek kury jedwabiste, kury miniaturki, perliczki, pawie oraz bażanty. Wikuś nie ma żadnego zwierzątka, bo nie podołałby. A Eli na wizytówce ksiądz dał wydrukować: "hodowca mamrotek", bo Ela stale coś mamrocze pod nosem. Trafiła do osady w październiku ubiegłego roku, po śmierci mamy i na razie jeszcze nie bardzo wiadomo, czego się po niej spodziewać. Jest zamknięta, trudna w kontaktach. Ale kto wie, może wkrótce i ona zostanie hodowcą czegoś bardziej konkretnego niż mamrotki?

Najmłodszy bury miś Adaś ma lat 21, najstarszy Roman - 47. Kiedy ksiądz Czesław Marchewicz, zwany przez przyjaciół Kubą, pojechał odwiedzić swoją siostrę mieszkającą w Niemczech, Roman zażyczył sobie na prezent gadającego misia. Łatwiejsze do zaspokojenia są oczekiwania Lodzi. Wciąż ją fascynują kinder-niespodzianki. Półki w pokoju ma zastawione setkami miniaturowych zabawek wydobytych z wnętrza czekoladowych jaj. Spośród całej dziewiątki misiów, tylko Lodzia i Adam w pełni posiedli ludzką umiejętność czytania i rozumienia sensu. U reszty z jednym i drugim bywa różnie.

Nietypowym misiem jest 40-letni Benio. Jego całkowicie sprawny umysł został uwięziony w kalekim ciele, od najmłodszych lat przykutym do wózka. Pokój Benia wypełniają konie - na fotografiach, na obrazkach.

- Moja miłość - mówi wodząc po nich wzrokiem. Łeb gniadosza z białą strzałką zdobi także wizytówkę, na której pod nazwiskiem Benia widnieje informacja "zawładający końmi". Benio urodził się w Mosznej, gdzie jest stadnina. Jego ojciec jeździł konno, a on żył wciśnięty w kąt.

- Rodzina wstydziła się mnie pokazać - konstatuje.

Trzeba uważnie słuchać, chcąc Benia zrozumieć. Dopiero siedem lat temu w domu pomocy społecznej kolega zaczął go uczyć mówić. Ludzie tamtejsi dziwili się, po co Benkowi ta nauka, skoro nie umie sam pójść do ubikacji. Głowa Benia wykonuje nieskoordynowane ruchy. Im większe wewnętrzne napięcie, tym mniej wyraźna wypowiedź. A porównanie życia w domu pomocy społecznej w Opolu z życiem w Osadzie Burego Misia w Nowym Klinczu porusza go niezmiernie głęboko. Chwilami potrzebny jest tłumacz oswojony z Benia wymową. - Tutaj jest prawdziwy dom. A nigdy nie miałem prawdziwego domu.

Polityka 19.1999 (2192) z dnia 08.05.1999; Na własne oczy; s. 100
Reklama