Poprosiliśmy mieszkające w stolicy małżeństwo (dwoje dzieci w wieku szkolnym, zarobki sporo powyżej przeciętnej), aby zanotowali swoje kwietniowe wydatki z działu "kultura". Oto rachunek: we czwórkę wybrali się na "Ogniem i mieczem" (80 zł), zaś już we dwójkę na głośny spektakl "Magnetyzm serca" w teatrze Rozmaitości (50 zł) oraz na koncert Gaelforce Dance w Teatrze Wielkim (240 zł). Dzieci poszły z klasą na "Małego Księcia" (30 zł). Kupili trzy nowości książkowe - Sapkowskiego, Kutza i Lema (87 zł) oraz dwie płyty - Bregović/Kayah oraz Jan Paweł II "Abba Pater" - 86 zł. Ten bynajmniej nie przeładowany program kosztował ponad 550 zł.
- Kolumna wydatków
- Co, gdzie, za ile?
Zrobiliśmy kolejną symulację: gdyby nasz czytelnik zechciał w kwietniu kupić 10 książek z listy bestsellerów "Polityki", musiałby zapłacić 319 zł (najdrożej za książkę Karola Wojtyły - 62 zł, najtaniej za nową powieść Jonathana Carrolla - 19 zł.
Jeszcze dziewięć lat temu za jedną wypłatę moglibyśmy spędzić na seansach blisko 1040 godzin (dziś - 215) lub przez 600 godzin podziwiać na żywo popisy ze sceny aktorów (dziś - przez niecałe 130 godzin). Albo też kupić 600 egzemplarzy świeżo wydanych przez PIW (sztywne okładki) "Utworów zebranych" Mirona Białoszewskiego (teraz dziesięciokrotnie mniej). Jednocześnie w tym samym okresie relatywnie staniały telewizory, lodówki, dolary, komputery, paliwa i setki innych dóbr. Dlaczego tak się stało?
Walka o klienta czy o przetrwanie?
Źródeł tego stanu rzeczy szukać należy w początkach lat 90. Wówczas to nastąpił zasadniczy podział monolitu państwowej kultury na trzy części. Część zobowiązań pozostało przy państwie i finansowane jest z jego budżetu bądź to za pośrednictwem Ministerstwa Kultury i Sztuki, bądź też - wojewodów.