Rewolucja była z całą pewnością autentyczna: reżim rozsypał się w ciągu kilku godzin, a żołnierze musieli tylko bronić agentów znienawidzonej policji politycznej PIDE przed linczem. Ludzie szaleli ze szczęścia, wtykali goździki w lufy karabinów i myśleli - jak to przy każdej zwycięskiej rewolucji, zwłaszcza przy aksamitnej - że teraz wszystko potoczy się gładko.
Jednym z pierwszych kroków nowej władzy było przemianowanie mostu Salazara na most 25 Kwietnia. Antonio Salazar, który objął faktyczną władzę po zamachu w 1926 r. (co za analogia z Polską) i dzierżył ją niepodzielnie aż po rok 1968, kiedy to wskutek wylewu musiał przekazać ją następcy - uosabiał przemoc, fanatyzm, zacofanie. Nowa nazwa wielkiego mostu, spinającego dwa brzegi Tagu, sugerowała zapoczątkowaną w kwietniu drogę ku lepszej porewolucyjnej przyszłości.
Ale jak ta przyszłość miała wyglądać? Młodzi oficerowie, którzy przewodzili rewolucji, a po jej zwycięstwie wcale nie zamierzali wracać do koszar, tylko uformowali Komitet Ocalenia Narodowego, byli zgodni tylko co do jednego: dosyć bezsensownych walk o utrzymanie kolonii w Angoli, Mozambiku i w Timorze.
Przeważały radykalne pomysły lewicowe. Nacjonalizowano prywatne przedsiębiorstwa i banki. Wielkie majątki ziemskie konfiskowano i przekazywano chłopom. Nieobecne przez kilkadziesiąt lat związki zawodowe wtrącały się we wszystkie decyzje. Przy braku gotówki na wypłaty dla pracowników sprzedawano maszyny i narzędzia. Jedni wojskowi sprzyjali tym procesom, drudzy usiłowali je hamować. Formowały się partie polityczne, w tym potężna partia komunistyczna, ale prawdziwa władza tkwiła w koszarach. Mówiono: - kto pierwszy wyjdzie z koszar na ulicę, ten przegra.
Przegrały obie skrajności. Młody dowódca spadochroniarzy gen. Otello de Carvalho próbował przeprowadzić pucz komunistyczny.