Od napisania pierwszych rozdziałów prezentowanej właśnie polskim czytelnikom książki "Wersja 2.0" minęły już prawie dwa lata. W Internecie to niemal epoka. Co uważa pani za największą zmianę od wiosny 1997 r.?
Książka jest ciągle aktualna. Omawia tendencje i zjawiska, które wtedy się dopiero rysowały, a które albo są ważne do dziś, albo już pojawiły się obiecujące perspektywy ich rozwiązania. Tak stało się np. z filtrowaniem niepożądanych treści Internetu i blokowaniem niechcianych przesyłek poczty elektronicznej. Rozwiązania niektórych problemów przybrały dziś postać dostępnego na rynku oprogramowania dla zwykłych użytkowników komputerów. Najbardziej nieoczekiwany obrót przybrała sprawa, którą w książce zaledwie sygnalizowałam - gospodarowanie nazwami i numerami internetowych domen - dziedzin - na całym świecie. Wtedy na zlecenie rządu USA zarządzała nimi prywatna firma Network Solutions, co było źródłem kontrowersji. W ogniu kilkuletnich sporów powstała pozarządowa organizacja non-profit, która nazywa się Internet Corporation for Assigned Names and Numbers (ICANN) i zajmuje się przydzielaniem nazw domen, definicjami protokołów transmisji i innymi kwestiami niezwykle ważnymi dla światowego Internetu. Zostałam przewodniczącą pierwszego zarządu tej organizacji, który jest międzynarodowy.
Amerykańskie gospodarstwa domowe zostały nasycone komputerami w ok. 44 proc. - i na tym stanęło. Czy komputery osobiste osiągnęły próg akceptacji przez zwykłych zjadaczy chleba?
Nie jestem taką pesymistką. Niezwykle szybko rośnie inny wskaźnik: wykorzystania ich jako domowego narzędzia do łączenia się z Internetem.
Czy nie łatwiej byłoby jednak łączyć się z Internetem przy użyciu rozbudowanych telefonów komórkowych lub przystawek do domowego telewizora, zwłaszcza w technice telewizji cyfrowej?