W szóstej klasie szkoły podstawowej pani od fizyki pokazuje machinę do wytwarzania energii elektrycznej: im szybciej kręci się korbą, tym jaśniej świeci żarówka. Ponad sto lat temu pewien Duńczyk podłączył taką maszynę do wiatraka i uzyskał energię elektryczną za darmo. Odtąd Dania, przez naturę do tego predystynowana (bo kraj nizinny i wystający daleko w morze), przoduje w budowaniu coraz doskonalszych siłowni wiatrowych oraz w ich produkcji: niemal co druga siłownia w świecie jest duńskiego pochodzenia.
Oglądamy fabrykę firmy Vestas w zachodniej Danii. Nikt się tu nie spieszy, nawet na odwrót - robotnicy w białych i nieco przybrudzonych kombinezonach zachowują się trochę jak rzeźbiarze, polerując i głaszcząc wielkie stalowe skrzydła, aż uzyskają kształt doskonały. Zaraz zobaczymy takie skrzydła w akcji. W polu, wzdłuż miedzy, stoją trzy wieże wielkości 25-piętrowego domu z trójramiennym śmigłem ustawionym pionowo. Dwa się kręcą, lekko szumiąc, jedno stoi. Dlaczego: albo jest wiatr dla wszystkich, albo nie ma dla nikogo? Pogoda ni to wietrzna, ni to stabilna. Pan Jesper Kjaer naciska klawisze w swoim komórkowym telefonie. Wszystkie trzy skrzydła tego nieruchomego śmigła lekko się obracają wokół swojej osi, jakby je żeglarz nastawiał, żeby złapać wiatr: to na rozkaz z telefonu komputer kazał czujnikowi odczytać kierunek wiatru i przekazać silnikowi rozkaz. Po kilku sekundach śmigło rusza, a my odczytujemy na monitorach, że prąd wytwarzany przez naszą wieżę jest już zsynchronizowany z siecią. Lecą w jedną stronę kilowatogodziny, w drugą korony.
- Jeszcze 20 lat temu jedna kilowatogodzina z naszej turbiny kosztowała 85 ore - chwali się pan Kjaer - a dzisiaj 28 ore.
Turbina, którą dopiero co uruchomił, ma moc 660 kilowatów. Największe z dotychczas produkowanych mają ponad dwa razy więcej, a i to jeszcze nie ostatnie słowo.