Spotkałam człowieka zadowolonego z życia. A jeszcze się do tego przyznaje. Maciej Radziwiłł, rocznik 1930, linia szydłowiecka, inżynier od silników samochodowych i lotniczych. Nie do końca spełniony wynalazca. Przed wojną majątek Rytwiany: tysiąc mórg ziemi, sześć tysięcy hektarów lasu, cztery młyny, tartak, elektrownia. Dom, który wspomina, miał 40 pokoi.
Ojciec, Artur Radziwiłł, w wieku 38 lat zginął w kampanii wrześniowej 1939 r. Przez pół roku żadna pewna wiadomość o śmierci nie docierała do Rytwian. W testamencie zostawił dzieciom wskazówki na życie.
"(...) niezależnie od wszelkich okoliczności postawa człowieka powinna być czynna i pełna odpowiedzialności.
Warsztat pracy, niezależnie od tego, czy jest własnością, czy tylko zakresem działania, pozostaje zawsze depozytem danym nam w rękę od Boga, z władania nad którym zdać kiedyś sprawę będziemy musieli".
W lutym gestapo zabrało matkę Krystynę. Znalazła się w Ravensbrück. Niemcy skonfiskowali majątek.
W rodzinie są dwie wersje uratowania z obozu trzydziestu kobiet, w tym Krystyny Radziwiłłowej. Pierwsza mówi o pomocy królowej włoskiej, druga, że tą drogą nie zdziałano nic, natomiast poprzez Maurycego Potockiego z Jabłonny dotarto do Goeringa. Ten miał powiedzieć, że nie leży w interesie Rzeszy niemieckiej więzienie bezbronnych wdów.
Kiedy Krystyna Radziwiłłowa powraca do Rytwian, wszyscy mówią, że dobrze wygląda. A ona była spuchnięta z głodu. Po powrocie prowadziła tajne komplety ucząc swoje dzieci i zaprzyjaźnionych rówieśników. Pod koniec okupacji ze starszą córką trafiły do AK.
- Nas utrzymywali przedwojenni pracownicy, ci, z których wysysaliśmy krew, jak potem uczono społeczeństwo.
Dotrwali do 1944 roku, do tak zwanego - jak mówią - wyzwolenia.