Archiwum Polityki

Bilans roczny

Przeczytałem przed miesiącem w polskiej prasie wywiad z białoruskim politykiem, który snuje mroczne przypuszczenia, że Polacy pragną się dogadać z Niemcami w sprawie zwrotu im ziem zachodnich w zamian za przyzwolenie zaanektowania Białorusi. Rychło po tym w białoruskiej prasie ukazały się inne sensacje na temat naszej nędzy, bezrobocia, zadłużenia. Można sądzić, że to wszystko, co czytamy, naprawdę mało nas dotyczy i jest wewnętrzną sprawą sąsiedniego kraju, który ma poważne problemy i próbuje je rozwiązać tradycyjnie, obwiniając bliską zagranicę. W nastroju świąteczno-noworocznym nie warto truć sobie duszy podobnymi doniesieniami. Jeżeli jednak do nich wracam, to dlatego, że dotyczą one procesu, który w formie kawaleryjskiej metafory nazywa się puszczeniem wodzy fantazji, czyli poluzowania cugli, które hamują czasem myśli.

Zawodowi historycy twierdzą, że wszelkie gdybanie jest czynnością zupełnie jałową. Dla laika jednak najciekawsze są te właśnie momenty historii, w których decydowało się życie milionów ludzi, gdy politycy mogli jednym ruchem ręki spowodować, że te losy potoczą się inaczej. Dlaczego ołówek Stalina przeciął na pół puszczę białowieską, która jako niezamieszkana nie jest etnicznie ani bardziej polska, ani białoruska. Czemu za granicą została grodzieńszczyzna, na której do dzisiaj żyje wielu Polaków (a wielu wysiedlono), czemu nagle przypadły nam łemkowskie i ukraińskie Bieszczady, dlaczego ktoś pomylił Nysę Kłodzką i Nysę Łużycką, jakim sposobem wreszcie Szczecin przypadł Rzeczpospolitej skoro początkowo ustalono, że miał pozostać niemiecki. (Ten temat powracał w plotce, gdy za czasów Gomułki nasi zachodni sąsiedzi zabierali się do rozbudowy portu w Rostocku i ponoć zabiegali o odzyskanie Szczecina przekonując Chruszczowa, że Polacy z wdzięcznością przyjmą zwrot Lwowa).

Polityka 1.1999 (2174) z dnia 02.01.1999; Zanussi; s. 81
Reklama