Archiwum Polityki

Posag na starość

Rozpoczyna się wielkie liczenie posagu, który otrzyma od ZUS każdy pracujący, urodzony po 31 grudnia 1948 r. Oczywiście - nie do ręki, ale w formie zapisu na indywidualnym koncie. Będzie to suma, jaką do końca 1998 r. uzbieraliśmy na poczet przyszłej emerytury. Operacja jest skomplikowana, więc nasza ciekawość co do stanu własnego konta zostanie zaspokojona przez ZUS dopiero po 2003 r. "Polityka" zaspokaja ją już dzisiaj, w drukowanych poniżej tabelach.

Osobom powyżej 50 roku życia kapitał początkowy wyliczany nie będzie. Nie wchodzą one do zreformowanego systemu, ich przyszłe emerytury liczone będą według starych zasad. Jak podkreślała w Sejmie była prezes ZUS - gwarantujących wyższe świadczenia. To, czego pani prezes już nie dodała, to informacja, że owych gwarancji nie da się dłużej utrzymać. Kiedy na emerytury przejdą dzisiejsi czterdziestokilkulatkowie, nie będzie ich z czego sfinansować. Jest to bowiem pokolenie wyżu demograficznego, a na emerytury dla niego musiałoby zarobić pokolenie niżu. Obecna składka na ZUS, wynosząca już 45 proc. wynagrodzenia (z czego na emerytury idzie tylko 24, reszta zasila fundusz rentowy, chorobowy i wypadkowy), musiałaby więc bardzo szybko rosnąć. Pracodawcy mogliby tego nie udźwignąć, budżet także. Zwiększenie bowiem składki pociąga za sobą lawinę niekorzystnych, zarówno dla gospodarki jak i dla ludzi, zjawisk.

Już obecnie składka ta jest o wiele wyższa niż w innych krajach i pogarsza pozycję konkurencyjną naszej gospodarki, ponieważ podraża koszty produkcji. Zwiększa to zainteresowanie szarą strefą zarówno pracodawcy, jak i pracownika. Pracując na czarno obaj dzielą się tym, co zaoszczędzili na ZUS. Stary system obiecuje więc coś, czego nie będzie mógł zapewnić. Nie znaczy to jednak, że emerytury wypłacane zreformowanym emerytom, czyli osobom, które dziś nie przekroczyły 50 i młodszym, muszą być niższe od obecnych. Po pierwsze dlatego, że nie cały ciężar ich finansowania spoczywać już będzie na młodszych pokoleniach. Osoby, które skorzystają z możliwości wejścia do otwartych funduszy emerytalnych (tzw. drugi filar), część swojej przyszłej emerytury zapewnią sobie same. Ich pieniądze inwestowane będą na rynku kapitałowym. Po drugie, z samego faktu, że obecnie średnia emerytura wynosi sześćdziesiąt kilka procent przeciętnych zarobków, a za lat kilkanaście, gdy świadczenia zaczną być wypłacane ludziom objętym już nowym systemem, wskaźnik ten (fachowo nazywany stopą zastąpienia) może się o kilka procent obniżyć, nie musi jednak oznaczać, że emerytom będzie się żyło gorzej.

Polityka 1.1999 (2174) z dnia 02.01.1999; Gospodarka; s. 57
Reklama