Archiwum Polityki

Odprawa lordów

Lordowie brytyjscy to fenomen europejski. Los oszczędził im gilotyny i pożogi rewolucji, a socjalizm nie pozbawił przywilejów. Sami mieli dość rozumu, by mniej dbać o honor (dla szlachty polskiej wiele zajęć było poniżej godności), co o robienie pieniędzy. Tysiąc lordów dociągnie do 2000 r. jako oficjalna klasa rządząca, w Izbie Lordów, czyli brytyjskim senacie. A potem? Ich liczba będzie tylko maleć: nawet w Anglii,  monarchii o największym przepychu, nie nadaje się już tytułów dziedzicznych.

Arystokrację angielską, jak każdą inną, zrodził mit. W przypadku Anglii mit był może bardziej baśniowy. Król Artur i jego rycerze okrągłego stołu zafascynowali na przykład Johna Steinbecka. Największy chyba pisarz amerykański podróżował do starej stolicy królów - Winchesteru, ślęczał nad manuskryptami i odtwarzał wielki mit Albionu, pełen czarów, cudów, namiętności i pasji władzy. Nie skończył tej książki, utknął na miłości Lancelota do pięknej królowej Ginevry.

Ale lordowie nie są z króla Artura ani z Lancelota, "największego z rycerzy świata". Arystokrację w Anglii uformował okres 1780-1820. W czasie kiedy ich francuscy kuzyni szli pod nóż gilotyny, a krwawiące głowy zbierano do kosza na paryskim placu Zgody, Anglicy zdobywali wszystko: nie ziemię i pałace, bo te już mieli, ale solidne miejsce w triumfie kapitalizmu. Nigdzie indziej na świecie klasa łączona z koronkami, zamczyskami i końmi, zabawami i próżniactwem nie pojęła tak błyskawicznie rewolucji przemysłowej.

Jean d´Ormesson, filozof, członek Akademii Francuskiej, autor "Chwały Cesarstwa", sam arystokrata, dumał nad zmierzchem arystokracji francuskiej, która z uporem walczyła przeciw temu, co wciąż zmienne w modzie, postępie i czasie. "Jakże tu zaprzeczyć, że w pewnym sensie ucieleśnialiśmy śmierć, skoro naszym celem było zatrzymanie czasu?" - pyta d´Ormesson. A o konkurencji pisze: "Nieufnie traktowaliśmy konkursy i egzaminy: wygraliśmy je i zdali raz na zawsze, i to raczej nie w salach wykładowych, lecz na polu bitwy, gdzie byliśmy prymusami". A o sukcesie: "Zaznawszy tyle chwały, kochaliśmy już tylko klęskę".

Brytyjczycy byli jak najdalsi od kochania klęski.

Polityka 52.1998 (2173) z dnia 26.12.1998; Świat; s. 38
Reklama