Ameryka bombarduje Irak, ale nie chce powiedzieć, co zrobi, jeśli mimo bombardowań Saddam Husajn utrzyma władzę. Europa publicznie popiera politykę amerykańską, ale nieoficjalnie ją krytykuje, choć sama nie jest w stanie zaproponować niczego lepszego. Rosja pomrukuje o powrocie do zimnej wojny, a amerykańska Izba Reprezentantów idzie na skandaliczną nielojalność: w momencie faktycznej wojny prowadzonej za granicą, deputowani wszczynają pierwsze od 130 lat postępowanie o usunięcie prezydenta. Tak wygląda koniec roku w polityce światowej.
To keep him in his cage, trzymać Saddama w klatce - tak brytyjski premier Tony Blair wytłumaczył cel nalotów na Irak. Saddam jeśli nie jest powstrzymywany - stanowi groźbę, łamie wszystkie dane wcześniej obietnice. Dlatego amerykańskie i brytyjskie siły powietrzne rozpoczęły ciężkie bombardowania irackich stanowisk dowodzenia i łączności, zakładów produkcji rakiet balistycznych i obiektów mogących kryć broń biologiczną i chemiczną.
Saddam Husajn się doigrał, gdyż zwodził inspektorów z UNSCOM (oenzetowskiej komisji ds. rozbrojenia Iraku), którym od lat utrudniał poszukiwania broni masowej zagłady w Iraku. Raport szefa inspektorów Australijczyka Richarda Butlera wypadł dla Saddama Husajna druzgocąco. Następnego dnia rozpoczęła się operacja "Pustynny Lis".
Ale polityka amerykańska nie jest jasna. Czy naloty zaszkodzą dyktatorowi na tyle, że odda władzę? Bardzo wątpliwe. A jeśli się utrzyma pomimo bombardowań, czy będzie silniejszy, czy słabszy u siebie w kraju i w całym regionie? Dotychczas reżim Saddama był dla USA partnerem arcytrudnym, ale jednak. Niezależnie od pogróżek i okresowego uciekania się do użycia siły wobec reżimu irackiego, Waszyngton dążył do politycznego uregulowania konfliktu bez eliminacji Saddama. Prezydent Bush mógł go obalić w lutym 1991 r., kiedy wojska sojusznicze po błyskawicznym pobiciu niesprawnych i zdemoralizowanych irackich oddziałów okupacyjnych w Kuwejcie ("Pustynna Burza") zapanowały nad południowym Irakiem, a droga do Bagdadu była otwarta. Bombardowania karne, które prezydent Clinton zarządzał w latach 1993, 1994 i 1996 w żaden sposób nie mogły zagrozić istnieniu reżimu.
Nie jest zresztą jasne, jak wyglądają zapowiadane przez Billa Clintona działania na rzecz utworzenia w Iraku nowego rządu. Po pierwsze, w samym Iraku musiałyby istnieć jakieś ośrodki opozycyjne.