Ostatnie wybory samorządowe pokazały po raz kolejny, iż układ sił politycznych w kraju staje się dwubiegunowy. Przewaga liderów jest uderzająca: w wyborach do rad wszystkich szczebli AWS i SLD zdobyły ponadtrzykrotnie więcej miejsc niż druga para - UW i Przymierze Społeczne. Tu już nie ma nawet kontaktu wzrokowego. Trzecia siła polityczna, która mogłaby być środkiem uśmierzającym stany zapalne pomiędzy dwoma wrogimi gigantami, nie tylko nie okrzepła, ale w ogóle jeszcze nie powstała.
Nadzwyczaj duże znaczenie, jakie mimo wszystko w nowych radach pełnią rachityczne języczki u wagi, bierze się stąd, że wielcy zwycięzcy wyborów są podobnych, pokaźnych rozmiarów, żaden z nich nie może zdobyć decydującej przewagi i do sprawowania władzy potrzebuje mniejszego sojusznika.
Do miana "trzeciej siły" politycznej aspirowały długi czas przede wszystkim dwie formacje: Unia Wolności oraz Polskie Stronnictwo Ludowe. Oba ugrupowania jednak słabną, a ostatnio poparcie dla nich waha się w okolicach 10 proc. Unia przez minione dwa lata próbowała powiększyć swój tradycyjny, inteligencki elektorat o świat biznesu, ale ten niespecjalnie się do Unii garnie (biznes woli wiązać się z najsilniejszymi), tymczasem żelazny trzon wyborców nieco rdzewieje.
PSL, mimo wielu zapewnień, że chce stać się partią ogólnonarodową, wciąż pozostaje jedynie głośnym rzecznikiem chłopskich roszczeń. Janusz Piechociński, jeden z organizatorów kampanii wyborczej PSL, miał nadzieję na zaistnienie Stronnictwa wśród miejskiej inteligencji, zwłaszcza tej z wiejskimi korzeniami. - Naszym zamiarem było odbudowanie miejskiego elektoratu, tego, który w dużej mierze zaważył na sukcesie wyborczym w 1993 r. Trzeba powiedzieć, że jeszcze nie wyszliśmy z impasu, potrzeba nam cierpliwości. Zamiar pozyskania wyborców spoza wsi raczej się nie powiódł.
Tak więc Unia Wolności i PSL, w przeciwieństwie do AWS i SLD, nie potrafią zdobyć znaczącej liczby sympatyków we wszystkich grupach społecznych, a nie tylko tych, które są ich zapleczem od dawna. Tymczasem "trzecia siła", aby wyjść z roli ubogiego krewnego i nie słuchać wciąż uszczypliwych uwag o społecznym odrzuceniu, powinna przekroczyć na stałe poziom dwudziestu procent.