W minionym tygodniu złoty ostatecznie odrobił straty, jakie poniósł podczas rosyjskiego kryzysu. W poniedziałek 16 listopada jeden dolar był wart 3,43 zł - co oznacza, że wróciliśmy do kursu z początku sierpnia br. Ostatni wzrost wartości złotego świadczy o powrocie do Polski inwestorów zagranicznych. Polska utrzymując wysokie stopy procentowe jest atrakcyjnym miejscem lokaty kapitału. Ale jednocześnie krajowe firmy szukają tańszego kredytu za granicą. Co będzie dalej ze złotym?
Ćwierć wieku temu, kiedy złotówka była pogardzanym śmieciem, gazety pełne były ogłoszeń: "Bony kupię". Bony banku Pekao, o wartości wyrażanej w dolarach i centach, upoważniały obywatela PRL do kupna importowanej kawy czy telewizora w specjalnych sklepach Peweksu. Dzisiaj zupełnie inne bony kupuje zupełnie kto inny: międzynarodowi spekulanci walutowi bony skarbowe naszego NBP. W ten sposób NBP pożycza pieniądze, a spekulanci lokują kapitały, widząc, że nawet po wkalkulowaniu inflacji lepiej na tym wyjdą niż na tradycyjnych lokatach w dolary czy inne twarde waluty.
Spekulanci mogą jednak stanowić dla waluty śmiertelne zagrożenie, kiedy pod wpływem pesymistycznych prognoz, czyjejś negatywnej opinii albo nawet plotki w popłochu opuszczają jakiś kraj. Miliardy koron, ringgitów czy bahtów chcą natychmiast zamienić z powrotem na dolary. Tego żaden system bankowy nie wytrzyma. Ale spekulanci stanowią też dogodne źródło względnie taniego kapitału. Kupują bony, płacą złotymi, na które wymienili swoje dolary. To jeden z filarów siły naszej waluty.
Drugim, pokrewnym, są zakupy prywatyzacyjne. Niedawno bank z Bawarii zakupił pakiet kontrolny sprywatyzowanego Banku Przemysłowo-Handlowego za ponad miliard marek, które musiał wymienić na złote; rynek natychmiast zareagował zwyżką kursu złotego o 4-5 groszy.
Pierwszy realistyczny kurs wymienny dolara, zadekretowany przez Balcerowicza, wynosił 9500 zł (gdyby już wtedy przeprowadzono denominację, mielibyśmy złotego silniejszego od dolara, bo po 95 groszy!). Wiele było oskarżeń, że ten kurs jest "przestrzelony", czyli złoty za dużo wart. Ale wkrótce okazało się, że kurs rośnie wolniej niż ceny - czyli dewaluacja posuwa się wolniej niż inflacja. Po paru latach skokowych zmian kursu, ogłaszanych znienacka (choć coraz trafniej przewidywanych), w maju 1995 r.