Archiwum Polityki

Kino bez właściwości

Goszcząc na ostatnim festiwalu w Gdyni miałem chwilami przykre poczucie, iż biorę czynny udział w wielkiej mistyfikacji: trwa feta, a przecież właściwie nie istnieje polska kinematografia, jest tylko parę niezłych polskich filmów.

Festiwal nazywany bywa podniośle świętem polskiego kina i jest to przypadkiem określenie trafne: nasze filmy pokazuje się bowiem odświętnie, raz w roku, przez tydzień, potem gala się kończy, światła gasną, dekoracje zostają rozebrane, a czerwony dywan, po którym stąpają gwiazdy, oddany do czyszczenia. Na co dzień odbywają się wprawdzie co pewien czas premiery, ale nowy tytuł grany na przedpołudniowych seansach schodzi wstydliwie po kilku dniach z afisza, tak jakby go w ogóle nie było. Nie rozmawia się o polskim kinie, nowe dzieła nie wywołują żadnego odzewu - nawet protestów. Po prostu nie chodzi się na polskie filmy.

Frekwencję mają zapewnioną jedynie tzw. filmy szybkiej akcji, w amerykańskim stylu, przeznaczone dla małoletniej publiczności. Z myślą o tej widowni wylansowano konstelację nowych gwiazd, wśród których spotyka się jeszcze czasem zawodowego aktora, ale coraz częściej są to piosenkarze i ludzie show-businessu. W tym roku w Gdyni konkurencję niezawodnej dotychczas Katarzynie Figurze robiła na bankietach Justyna Steczkowska, jedna z ostatnich piosenkarek, która nie występowała jeszcze w filmie, ale właśnie ostatnio spróbowała.

Wbrew temu, co się czyta nieraz w wywiadach z reżyserami, nie jest znowu aż tak trudno zdobyć pieniądze na film, w każdym razie niektórzy twórcy opanowali tę umiejętność doskonale, choć może nie zawsze są to akurat ci, na których nowe dzieła czekamy z utęsknieniem. Tak czy inaczej nie da się kryzysu wytłumaczyć brakiem pieniędzy. Wprawdzie w tym roku pokazano w Gdyni tylko siedemnaście nowych filmów, ale już dziś wiadomo, że za rok powstanie przynajmniej dwadzieścia pięć. To już jest znacząca produkcja, porównywalna liczbowo ze średnią europejską.

Z pewnością natomiast mamy do czynienia z kryzysem intencji. Dawniej kino polskie traktowało samo siebie niezwykle serio, jak gdyby obraz filmowy miał realny wpływ na obraz rzeczywistości, w co zresztą wierzyły też ówczesne władze.

Polityka 45.1998 (2166) z dnia 07.11.1998; Kultura; s. 46
Reklama