Carlo Ponti jest jednym z największych producentów filmowych na świecie. Urodził się w 1910 r. w Magencie (Mediolan). Skończył prawo i pracował jako adwokat. W 1940 r. jeden z klientów powierzył mu obsługę swoich interesów w spółce filmowej. Od tej pory Ponti zajmował się produkcją filmów. Był faktycznym współtwórcą włoskiego neorealizmu. Pracował z Robertem Rossellinim i Vittoriem De Sicą. Wyprodukował pierwszy wielki film Federica Felliniego "La strada" (1954), światowe hity kasowe "Wojna i pokój" (1955) w reżyserii Kinga Vidora według powieści Lwa Tołstoja oraz "Doktor Żiwago" (1966) według powieści Borysa Pasternaka. Opiekował się wieloma artystami (Michelangelo Antonionim, Romanem Polańskim) i kłócił się z nimi (głośne konflikty z Vittoriem De Sicą i Jeanem-Lukiem Godardem). W 1957 r. poślubił Sophię Loren. Ślub odbył się w Meksyku (ze względu na niemożność uzyskania rozwodu we Włoszech). Potem Ponti przeniósł się do Ameryki, gdzie zajął się produkcją filmów (głównie z udziałem żony, ale nie tylko). W latach osiemdziesiątych wycofał się z interesów. Zrealizował tylko jeden serial telewizyjny i jeden film z udziałem żony i dwunastoletniego wtedy syna Edoarda ("Coś jasnowłosego", 1984). Rok temu uczestniczył w produkcji filmu "Liv" w reżyserii syna Edoarda.
Edoardo Ponti urodził się w 1973 r. W 1984 r. wystąpił w wyprodukowanym przez ojca filmie "Coś jasnowłosego" (gdzie zagrał syna Sophii Loren). W bieżącym roku zadebiutował jako reżyser filmem "Liv" (z muzyką Zbigniewa Preisnera), zaprezentowanym na festiwalu w Wenecji. Przyjechał do Warszawy, aby wyreżyserować w Teatrze Wielkim spektakl do utworu muzycznego Preisnera "Requiem dla przyjaciela".
Jest pan ojcem międzynarodowego sukcesu kina włoskiego w latach 40., 50. i 60. W latach 40. Włochy były krajem biednym, zniszczonym przez faszyzm i przez wojnę. Jak w tych warunkach udało się panu wylansować kino włoskie?
Carlo Ponti: Wszystko zaczęło się powoli. Za czasów faszyzmu, w 1941 roku, wyprodukowałem mój pierwszy film "Mały stary świat", mówiący o walce włoskich patriotów z Austrią w XIX wieku. Miał premierę w Mediolanie tego samego dnia co amerykańska "Dama kameliowa" z Gretą Garbo. Pierwszy raz zdarzyło się, że w dniu premiery włoski film zainkasował więcej niż amerykański. Widzowie wiwatowali na ulicach. Po raz pierwszy wygraliśmy z kinem amerykańskim.
Dzięki czemu?
Carlo Ponti: To był film polityczny, aktualny. Austria, państwo opresji i prześladowań, oznaczała nazistowskie Niemcy, wszyscy to wiedzieli. Ja i reżyser Mario Soldati mieliśmy, mówiąc oględnie, rozmaite nieprzyjemności z policją. Uznano nas za otwartych antyfaszystów. I film był antyfaszystowski. Antyniemieckość to było maksimum antyfaszyzmu, na które można było sobie pozwolić.
Czy film nie był też lewicowy? Mówi się, że aktorka Vanessa Redgrave po obejrzeniu "Małego starego świata" została trockistką.
Carlo Ponti: Nie wiem, co to lewica, a co prawica. Ludzie i pojęcia latają wciąż z prawa na lewo. I vice versa. To wszystko się miesza. Proszę pamiętać, że film miał też inne zalety, nie tylko polityczne. Grała w nim Alida Valli, wspaniała aktorka. Później wyjechała do Stanów, grała u Hitchcocka. Teraz ma 75 lat.
No właśnie, co bardziej pomogło włoskiemu filmowi w osiągnięciu międzynarodowego sukcesu? Polityczne zaangażowanie czy obecność fascynujących kobiet, przed którymi Hollywood padał na kolana, takich jak pańska żona, Sophia Loren?