Trzeba raczej przykręcić śrubę, tworzyć doraźne tryby sądzenia, podnieść sankcje, zachować karę śmierci, zrobić porządek z nieletnimi - grzmią coraz częściej politycy, składając już w Sejmie projekty nowelizacji.
A przecież to na społeczne żądanie komisja kodyfikacyjna przez wiele lat tworzyła dzieło nowoczesne, oparte na europejskich standardach, broniące godności człowieka, nie zaś państwa totalitarnego, gdzie z pewnością "paragraf się znajdzie". Zmienił się w Polsce ustrój, zmienił kodeks, który jednak... nie trafił w swój czas. Tymczasem ludzie - przerażeni rosnącą przestępczością, brutalnością sprawców, bezradnością władz - pytają, jak dziś ma się ten oświecony humanizm kodeksowy do dresiarza z bejsbolowym kijem?
Przede wszystkim odczarujmy mity. Kodyfikacja, choć pisana na nowo, zachowuje wiele artykułów w dosłownym brzmieniu, zwłaszcza w części ogólnej kk.
Człowiek to brzmi dumnie
Zwrot o "społecznym niebezpieczeństwie czynu", bardzo ideologiczny, rozciągliwy, zastępuje "społeczną szkodliwością". Ma to wartość bardziej symboliczną niż praktyczną. Podobnie nakaz, by kodeksowe kary stosować "z uwzględnieniem zasad humanitaryzmu, w szczególności z poszanowaniem godności człowieka" nie oznacza wydumanych przywilejów. Owszem, przybywa przestępstw zagrożonych inną karą niż więzienie, lecz nie ma mowy o totalnej depenalizacji. Kodeks daje większą swobodę sędziom w orzekaniu o wysokości kary.
Już dotychczas, pod rządami kodeksu z 1969 r., mieli zresztą taką okazję. Doprawdy trudno pojąć sądowy obyczaj wypośrodkowywania żądań prokuratora i obrońcy, jeśli sprawca zasłużył na więcej. Ze statystyk wynika, iż np. za gwałt wyroki bywają bliższe dolnej granicy zagrożenia. Bardzo rzadko sięgali sędziowie do najwyższego, przewidzianego dla konkretnego przestępstwa pułapu kary, choć ostatnio, w kilku drastycznych sprawach tak już się stało.