W Meklemburgii na spotkaniu z kuracjuszami kanclerz był ujmujący i pewny siebie. Podstawieni chłopcy z czerwonymi flagami postkomunistycznej PDS dawali mu pretekst do zjadliwych uwag, grupka prawicowych radykałów z NPD zwinęła ogony pod siebie, gdy policja zatrzymała dwóch jej aktywistów.
Mimo wyraźnej w sondażach przewagi socjaldemokratów nad chadekami sytuacja nie jest jasna. Zwolennicy obecnej, czarno-żółtej koalicji przypominają, że również cztery lata temu, na dwa miesiące przed wyborami, SPD prowadziła, a jednak Kohlowi finisz się udał. Zwolennicy Czerwono-Zielonych wskazują jednak, że tym razem nożyce są rozwarte o wiele bardziej i że na finisz jest za późno również ze względu na "zmęczenie materiału". CDU ma wprawdzie lokomotywę, starą i jarą, ale nie ma już za nią wagonów. Chadecki pociąg do władzy nie ma pary ani wiary.
Gdyby wybory odbyły się w lipcu, to Czerwono-Zieloni wygraliby je "z czubem": SPD miałaby 42 proc., CDU/CSU - 37, Zieloni - 7 proc., liberałowie z FDP - 5 proc., co jest na granicy przepaści, a postkomunistyczna PDS miałaby 4 proc. Co prawda aż 63 proc. badanych uważa, że zwycięży SPD, ale z drugiej strony aż 74 proc. sądzi, że wszystko jeszcze jest możliwe.
Gorąca faza kampanii będzie zacięta, ale mało przejrzysta, bo będzie się toczyć w centrum, a nie na skrzydłach niemieckiego społeczeństwa. Niemcy chcą zmiany kanclerza, ale zarazem boją się reform. Aż 65 proc. badanych uważa, że przyczyną "niemieckiego zatwardzenia" jest opór społeczeństwa, a nie polityków. Ale na ten konserwatyzm wyborców rządząca koalicja nie bardzo może liczyć, ponieważ aż 71 proc. Niemców uważa, że zmiana jest konieczna.
Główne tematy kampanii to bezrobocie (85 proc. wskazań), napływ cudzoziemców (16 proc.), przestępczość (12), emerytury i renty (7), ochrona środowiska (6 proc.