Izolować Białoruś czy wręcz odwrotnie - stosować politykę przyciągania. Unia Europejska skłania się do izolacji - przynajmniej do izolacji białoruskich elit politycznych. Warszawa, zwykle słuchająca głosu Brukseli, postąpiła inaczej. Drzwi do Polski pozostały otwarte dla prezydenta Aleksandra Łukaszenki i jego urzędników.
W połowie lipca w centrum Mińska pięć tysięcy związkowców demonstrowało przeciw pogarszającym się warunkom życia na Białorusi. Protest potwierdził wyniki badania opinii publicznej przeprowadzone wiosną przez Instytut Naukowo-Badawczy białoruskiego ministerstwa gospodarki. 47 proc. ankietowanych uważało, iż w ciągu ostatnich sześciu miesięcy sytuacja gospodarcza Białorusi pogorszyła się, 23 proc. nie zauważyło żadnych zmian, a tylko 15 proc. ankietowanych dostrzegło poprawę. Przewidywania również nie były optymistyczne. 22 proc. Białorusinów uważało, że będzie gorzej, dokładnie tyle samo uznało, że wszystko pozostanie po staremu, natomiast aż 32 proc. respondentów nie chciało się w ogóle wypowiadać. Optymizm deklarowało jedynie 19 proc. ankietowanych.
Trudno się dziwić, skoro średnia płaca w przemyśle wynosi ok. 90 dolarów, ale już pracownicy kołchozów muszą się zadowalać 42 dolarami miesięcznie. Wedle oficjalnych danych elitę finansową stanowią pracownicy banków. Zarabiają 150 dolarów.
Czy Białorusini zaczęli już dostrzegać związki pomiędzy modelem politycznym kreowanym przez Aleksandra Łukaszenkę a sytuacją gospodarczą kraju?
Białoruski politolog z Mińska, który zastrzega sobie anonimowość, twierdzi, że nie. Według, jak powiada, wiarygodnego sondażu Aleksandra Łukaszenkę nadal popiera ponad 48 proc. uprawnionych do głosowania. Przebywający obecnie na emigracji działacz Białoruskiego Frontu Narodowego Zianon Paźniak musi się zadowolić poparciem niecałych 4 proc. wyborców. Ten sam obserwator białoruskiej sceny politycznej powiada, iż w ciągu najbliższych lat na Białorusi nie widać dla Łukaszenki żadnej alternatywy. Nie bez przyczyny ludzie - jedni z rozczuleniem, inni z ironią - mówią o nim baćka, czyli ojczulek. Gdzie tkwią korzenie takiej sytuacji?