Archiwum Polityki

Konflikt Koranu z Biblią

Muzułmanom najbardziej przeszkadzają oświetlone krzyże na dachach, mimo iż dochód z chrześcijańskiej turystyki stanowi podstawę ich egzystencji. Czym bliżej uroczystości drugiego millenium, tym zawziętszy staje się spór o przyszły charakter miasta.

Jarmil Basziri, producent dewocjonalii w Betlejem, stoi na skraju bankructwa. Jego rodzina od trzech pokoleń zajmuje się snycerstwem, na ogół w drewnie oliwnym, i od trzech pokoleń krzyże, figurki Matki Boskiej, a nawet całe szopki inkrustowane masą perłową firmy Basziri i Synowie bez trudu znajdowały nabywców. Teraz najlepsze nawet sklepy na głównym placu miasta między Kościołem Narodzenia a ratuszem świecą pustkami, a ich znudzeni właściciele godzinami wystają w drzwiach, czekając na przygodnego klienta. Także dawni hurtowi odbiorcy z Nazaretu i ze wschodniej Jerozolimy przestali telefonować.

Jarmil Basziri miał nadzieję, że zbliżająca się dwutysięczna rocznica narodzin Chrystusa i związane z nią uroczystości rozkręcą interes. Prasa pisała, że dwa miliony turystów i pielgrzymów przewiną się przez miejsca uświęcone tradycją chrześcijańską, a nikt chyba nie zaprzeczy, iż Betlejem jest jednym z najważniejszych przystanków na trasie. Niestety, dyrektor miejscowej filii dużego banku był odmiennego zdania i stanowczo odmówił udzielenia pożyczki na zakup surowca i rozruszanie produkcji. "Przykro mi" powiedział, "ale branża chrześcijańskich dewocjonalii uważana jest za wysokie ryzyko bankowe. Sytuacja w mieście jest już teraz napięta, a kto wie, co się będzie działo w roku dwutysięcznym".

Basziri wie, o co chodzi. Także na dachu jego domu stoi duży krzyż oświetlony jarzeniówkami. Las takich krzyży konkuruje w nocy ze światłem gwiazd betlejemskiego nieba i przypomina sąsiadom-muzułmanom, że innowiercy wciąż jeszcze uważają to miasto za swoje. W powietrzu wisi groźba dżihadu, czyli świętej wojny.

Wszelkie próby mediacji spaliły na panewce.

Polityka 31.1998 (2152) z dnia 01.08.1998; Świat; s. 35
Reklama