Archiwum Polityki

Car w mogile

Pochowany teraz ponownie i uroczyście Mikołaj II wśród rozlicznych tytułów - z których najważniejszym był: car Wszechrosji - miał również tytuł króla Polski. Był władcą bezwolnym, któremu sławę zapewnili bolszewicy swym mordem.

Ostatni panujący z dynastii Romanowów "nie zapisałby się zapewne niczym szczególnych w pamięci poddanych - czytamy w eseju prof. Władysława A. Serczyka ("Dynastie Europy", Ossolineum 1996) - był bowiem jednostką bezwolną i starał się unikać samodzielnego podejmowania poważniejszych decyzji, gdyby nie czas rewolucji oraz męczeńska śmierć poniesiona od kul oddziałku żołnierzy podległych Uralskiej Radzie Delegatów Robotniczych, Chłopskich i Żołnierskich, działającej najprawdopodobniej na rozkaz, który nadszedł z Moskwy".

Bardzo podobne okoliczności wyniosły na tron pierwszego i obaliły ostatniego z Romanowów. "Wielka smuta" - rozprzężenie wewnętrzne, interwencja zewnętrzna (polska), upadek gospodarczy i bunty chłopskie o kolosalnym zasięgu - w takich warunkach został wyznaczony na monarchę przez tzw. Sobór Ziemski niedoświadczony, niezdolny i bezwolny siedemnastolatek - Michał Fiodorowicz Romanow, założyciel dynastii w 1613 r. Głód, kryzys gospodarczy, klęski wojenne, korupcja i skandale, totalne rozprzężenie państwa, rewolucja lutowa i październikowa, terror biały i czerwony, walki bratobójcze i interwencje zbrojne - oto okoliczności, w jakich najpierw abdykował, a potem zamordowany został ostatni car z Romanowów.

Postać tragiczna i zarazem zasługująca na współczucie. "Młody, o sercu dobrym, ale słabej inteligencji i woli" - jak napisał o nim polski historyk Marian Kukiel - mało wykształcony, choć znający języki i obyty ze światem, zupełnie nie był przygotowany do rządzenia najrozleglejszym państwem świata, gdy zmarł jego ojciec Aleksander III. Nad jego rządami ciążyło też jakieś fatum. Od pierwszej niemal chwili. Podczas uroczystości koronacyjnych (w maju 1896 r.) na tzw. Polu Chodyńskim w Moskwie nie zapewniono bezpieczeństwa zgromadzonym tam dziesiątkom tysięcy ludzi.

Polityka 30.1998 (2151) z dnia 25.07.1998; Społeczeństwo; s. 48
Reklama