Janusz Wróblewski: – Mówi się, że lubi pan torturować widzów chłodnymi, beznamiętnymi obrazami codzienności, które skrywają wszelkie odmiany ekstremalnej patologii i zbrodni. Skąd w panu te sadystyczne skłonności?
Michael Haneke: – Jeśli sadyzmem nazywa pan uczciwe portretowanie zachodnioeuropejskiego społeczeństwa, to bardzo proszę, może mnie pan nazywać sadystą.
W „Benny’s Video” nastolatek z zamożnego domu w ohydny sposób zabija swoją koleżankę. W „Siódmym kontynencie” dobrze sytuowana rodzina popełnia zbiorowe samobójstwo. Zaś „Funny Games” to prawdziwy festiwal wyrafinowanych tortur, jakim dwaj uprzejmi przybysze z sąsiedztwa poddają szczęśliwe mieszczańskie małżeństwo z dwójką dzieci. Bada pan granice odporności widzów?
„Funny Games” to wyjątek w mojej twórczości. Został pomyślany jako prowokacja. Ale zgadzam się, moje filmy są niewygodne, bo niczego w sensie psychologicznym nie wyjaśniają, pozostawiając ocenę destrukcyjnych działań widzom. Rzeczywistość, w jakiej żyjemy, jest jeszcze bardziej drastyczna, chaotyczna, pozbawiona zasad i moralności. Sztuka musi te konflikty jakoś odzwierciedlać.
W „Białej wstążce” ukazuje pan małe niemieckie miasteczko w przededniu wybuchu I wojny światowej, w którym dochodzi do bestialskich aktów terroru. Sprawcy nie zostają wykryci. Gdy podejrzenie pada na 13–14-letnie dzieci, nikt nie chce w to uwierzyć. Dlaczego?
Pracowałem nad tym projektem ponad 10 lat. Chciałem przyjrzeć się zachowaniom grupy dzieci poddanych autorytarnemu wychowaniu. Z jednej strony wrażliwe, podatne na naukę młode umysły. Z drugiej zepsuty, zakłamany świat dorosłych, w którym deprawacja zostaje przykryta formą fałszywej pobożności i ogólnie respektowanych konwenansów.