Archiwum Polityki

Krzyż i Królestwo

W katolickiej Słowacji, podobnie jak w świeckich do imentu Czechach, krzyże nie wiszą na ścianach szkolnych klas. Nie wiszą też i w szkołach publicznych w USA, jednym z najbardziej religijnych

Trzeba powiedzieć jasno: nieobecność krzyża na szkolnym murze ani niczego nie dodaje, ani niczego nie ujmuje. Nie przemienia ani ducha, ani kultury, ani moralności. Tak samo zresztą jak jego obecność. I nie sprawia ona wcale, że znikają nieuki, nicponie i chuligani, że wzrasta pobożność. A symbol Męki Pańskiej nie wzywa nikogo do poprawy obyczajów. Ot, nie uratował chociażby piętnastoletniej Ani Halman z gdańskiego gimnazjum nr 2, która trzy lata temu właśnie „pod tym znakiem” na oczach całej klasy doznała tak wielkich upokorzeń ze strony pięciu kolegów, że targnęła się na swoje życie (jeden z jej prześladowców był zresztą ministrantem i nie przestał nim być po tragicznej śmierci dziewczynki).

Dlaczego tak? Ano dlatego, mówiąc najprościej i nie oceniając wcale tego procesu, że religijne symbole chrześcijaństwa, łącznie z jego symbolem najwyższym, stały się od dawna w kulturze Zachodu „powidokami” – wyzutymi zazwyczaj z głębszych, wewnętrznych treści znakami przeżyć i doświadczeń. Przeżyć i doświadczeń – na ogół – minionych. Albo, jeśli już, podzielanych na co dzień i naprawdę poważnie przez nielicznych.

Krzyż na ścianie szkoły publicznej (we Włoszech, w Austrii, Bawarii, Liechtensteinie, Polsce, w katolickich kantonach Szwajcarii, w niektórych klasach hiszpańskich) doznał zatem tego wszystkiego, czego można się spodziewać po sekularyzacji. I nawet tam, gdzie wydaje się on czymś powszechnym i naturalnym, gdzie dominuje nad krajobrazami kultury i życia zbiorowego, stał się czymś neutralnym znaczeniowo, a niekiedy i jedną z owych pustych już dzisiaj form religijnych, które można w dowolnym momencie wypełnić dowolnymi treściami. I tym samym, niestety, fantazmatem, nosicielem obcych zupełnie mu sensów.

Polityka 47.2009 (2732) z dnia 21.11.2009; Ogląd i pogląd; s. 19
Reklama