Czy ostatni rok w twoim życiu był bardzo dobry? – to pytanie postawiono mi niedawno na oficjalnej imprezie dla uczczenia sukcesu odniesionego przez organizację X. Następnie wysłuchałam katalogu osiągnięć oraz opisów szczęścia moich zmieniających się rozmówców. Już po krótkim czasie można było odnieść wrażenie, że każdy z obecnych uważa za swój obowiązek zapewnić o tym, jak bardzo szczęśliwym czuje się człowiekiem. Ani śladu typowej polskiej kultury narzekania. Jeśli wierzyć konwencji, to znalazłam się na wyspie szczęśliwych ludzi.
Nie od dzisiaj wiadomo, że odpowiedź na pozornie niezobowiązujące pytanie: Cześć, co u ciebie słychać? – bardziej niż od naszego samopoczucia zależy od tego, kto pyta. Są sytuacje, w których wypada odpowiedzieć krótko: Dziękuję, w porządku; są też takie, w których warto ponarzekać – w końcu wiadomo – stara bieda. Subtelne podkreślanie swojego dobrego humoru i własnych osiągnięć staje się w Polsce coraz częstsze; w pewnych miejscach jest wręcz oczywiste. Chociaż autoprezentacja siebie jako osoby zawsze szczęśliwej – zadowolonej, dynamicznej, osiągającej sukcesy – jest u nas czymś nowym i trudnym.
Starsi pamiętają tradycyjne wychowanie, wedle którego młody mężczyzna prezentujący nadmierny entuzjazm wobec swoich planów i afiszujący się własnym dobrym samopoczuciem mógł zasłużyć na etykietkę niezbyt wiarygodnego. W końcu ostrożność i rozwaga, a nawet umiarkowany pesymizm dowodziły mądrości. Dobry przedsiębiorca miał być człowiekiem solidnym, trzeźwo liczącym się z życiem. Jeszcze gorzej sprawa się miała z podkreślaniem własnych dokonań. Groziła za to etykietka już nie tylko lekkoducha, ale i samochwały. Kogoś niestabilnego i niemiłego wobec innych.