Nie umiemy spokojnie patrzeć na bezradność ofiar i z odrazą myślimy o ludziach, którzy niszczą życie innym dla własnej satysfakcji lub dla zwycięstwa jakichś fanatycznych wyobrażeń o świecie. Nawet jeśli swój fanatyzm chcą okupić własną śmiercią. Ich śmierć jest inna. Sami ją wybrali, by móc zabić swe ofiary.
Jednak dla człowieka z wyrobionym sumieniem stosowanie odwetu jest sprawą trudną. Wszystkie uzasadnienia zemsty mają w sobie jakiś fałszywy ton. Chcielibyśmy wymierzyć karę sprawcy, aby uprzytomnić mu, jak bezceremonialnie potraktował swe ofiary. Staramy się przekonać siebie samych, że postawienie dręczyciela w roli nieszczęśnika wzmocni w nim zdolność przeżywania oddźwięku uczuciowego i nauczy go szacunku dla ludzkich uczuć. Wiemy jednak, że kara rzadko wywołuje tak głęboką przemianę moralną. Raczej wzbudza w ukaranym poczucie krzywdy i przekonanie o własnej słuszności. Moglibyśmy więc ukarać złoczyńcę w imię sprawiedliwości, by choćby symbolicznie wyrównać rachunki. Nie wiemy jednak, co mielibyśmy odpowiedzieć, gdyby ktoś nam zarzucił, że w ten sposób tylko do jednego zła dodaliśmy następne.
Czy wolno więc stosować odwet jako zabieg prewencyjny, mający ukazać naszą siłę i determinację, aby przekonać przeciwnika, że jego dalsze ataki będą nieskuteczne, a w każdym razie wyraźnie dla niego nieopłacalne? Może to najbardziej racjonalny sposób postępowania. Tylko czy można go jeszcze nazwać karą lub odwetem? To raczej środek zapobiegawczy i próba ochronienia się przed dalszymi napaściami. Zapewne. I dlatego z terrorystami prowadzi się wojnę, a nie stawia ich przed sądem.
Czy kara może nawracać?
Kara rzadko wywołuje przemianę moralną, a bodaj nigdy nie wywołuje jej u fanatyków. Świadomy swych celów napastnik jest głęboko przekonany o swej moralnej racji i każda kara jest w jego przekonaniu niesprawiedliwą zemstą wymierzoną przez zaślepionych wrogów.