Świat ogarnia epidemia: psychozy wąglika. Federalne Biuro Śledcze Stanów Zjednoczonych uspokaja, że kilka–kilkanaście podejrzanych przypadków zakażenia zarodnikami wąglika nie jest jeszcze dowodem zmasowanego ataku bronią biologiczną. Lekarze przekonują, że obecna skala zachorowań niewiele odbiega od statystycznej średniej. Ale ludzie wiedzą swoje: po 11 września wszyscy, a Amerykanie w szczególności, jesteśmy podenerwowani i podejrzliwi. Każdy domniemany przypadek choroby lub przesyłki z białym proszkiem natychmiast trafia na czołówki gazet i telewizyjnych wiadomości, pogłębiając poczucie zagrożenia.
Jeśli dzieje się coś niebezpiecznego, ratownicy zwykle najpierw proszą o spokój i nieuleganie panice. Trzeba spróbować. Strach, nawet jakoś tam uzasadniony, czyni życie okropnym. Przecież wokół nas znajdują się setki różnych substancji w postaci białego proszku, także niemało ludzi niezrównoważonych czy skłonnych do ponurych żartów. Jeśli, jak to już się dzieje w Ameryce, będziemy wszędzie tropić ślady białego pyłu, zwariujemy. Wiemy już, że przed dobrze zaplanowanym atakiem terrorystycznym właściwie nie można się zabezpieczyć. Można walczyć z jego skutkami, trzeba też – o co toczy się wojna w Afganistanie – wypalić źródła zarazy. Żyjemy w czasach obniżonego bezpieczeństwa, objawy paniki tylko ten stan pogarszają, dezorganizując nasze życie, co jest zapewne celem każdego aktu terroru. Walka z terroryzmem nie odbywa się tylko w górach Afganistanu, wszyscy musimy ją toczyć na co dzień, zmagając się z własnym strachem.