To Piotr Wierzbicki miał w 1981 r. stwierdzić: o czym tu mówić, jaki październik? Stu wariatów na moment znormalniało, a potem wszystko było po staremu. W podobny sposób wyrażano negatywny stosunek do całej PRL-owskiej spuścizny, włącznie z wewnątrzsystemowymi próbami racjonalizowania i uczłowieczania systemu i jego ideologii, przeciwstawiając się też naturalnemu, jak się wydawało, zainteresowaniu Październikiem’56, jakie wybuchło w okresie pierwszej Solidarności. To zainteresowanie nie ograniczało się tylko do przypominania październikowych doświadczeń: próbowano w nich odczytać prawidłowości bardziej uniwersalne, choćby takie: w jaki sposób władza może reagować na masowy ruch społeczny i na rewoltę w swoich szeregach, jakie rozwiązania może narodowi szykować?
Przypomnijmy też późniejsze ostre ataki na książkę Andrzeja Friszke „Opozycja polityczna w PRL 1945–1980” (1994), w której autor do tejże opozycji zaliczył środowiska działające wewnątrz PZPR w 1956 r. i w latach 60., wpisujące się w nurt zwany rewizjonizmem. Ta tradycja wedle krytyków nijak nie mieściła się w nurcie niepodległościowym i prawdziwie demokratycznym, była co najwyżej zapisem choroby i dewiacji historycznej, a jej bohaterowie na zawsze już pozostali skażeni ideologicznie, by nie powiedzieć – moralnie. Ten spór będzie oczywiście trwał wiecznie, przynajmniej dopóki żywa będzie historyczna i polityczna debata o PRL i jej miejscu w narodowych dziejach.
Pierwsze objawy
Po wypadkach poznańskich (POLITYKA 26) władza i jej aparat przeżyły szok. Na zewnątrz co prawda demonstrowano pewność siebie, rozkręcono propagandę przeciwko imperialistycznemu spiskowi, który miał wyprowadzić robotników na ulice, a potem nimi kierować, wewnątrz jednak narastał głęboki kryzys.