Archiwum Polityki

Krople Valerego

Valery Giscard d’Estaign nie grzeszy skromnością. Robotę, jaką ma wykonać konwent europejski pod jego przewodem, porównał z dziełem delegatów, którzy w 1787 r. zjechali do Filadelfii i ułożyli konstytucję Stanów Zjednoczonych. Czy Bruksela będzie Filadelfią Europy, a Giscard Jerzym Waszyngtonem konstytucji Unii Europejskiej?

Media rzuciły się na Giscarda, że jest chciwym starcem – chce pieniędzy i splendoru, a tymczasem może być najwyżej symbolem europejskiej przeszłości, a nie ojcem założycielem Europy, w której chciałyby żyć dzisiejsze i przyszłe pokolenia. Niesłusznie. Były prezydent Francji (1974–1981), a wcześniej minister finansów w rządzie Georgesa Pompidou, demokrata-gaullista, szybko zrezygnował z unijnej pensji za kierowanie konwentem, a doświadczenie i kwalifikacje ma nie gorsze niż kwiat brukselskiej eurokracji.

Giscard zaprzecza, że chciał 20 tys. euro miesięcznie – w Polsce takie pieniądze może zarobić naczelna popularnego tygodnika kobiecego – poprzestał na tysiącu euro za każdy dzień sprawowania funkcji. Eurosceptycznym populistom w rodzaju Duńczyka Jensa-Petera Bodego, członka Parlamentu Europejskiego, i to nie pasowało: – Nie powinien dostać ani centa więcej niż nasza dieta w Parlamencie250 euro dziennie. Kłótnia o wynagrodzenie odwróciła już na wstępie uwagę od tego, co naprawdę ważne. Bo konwent ma zadanie iście historyczne: wyszykować tuż przed rewolucją, jaką będzie przyjęcie nowych państw członkowskich, wizję Unii XXI wieku.

Tygiel Europa

Do tego potrzebna jest dyskusja poza zaciszem gabinetów. Kto nie rozumie, że Europa to wielki tygiel permanentnie ścierających się idei, projektów i interesów, ten nie zrozumie Europy. Rzadko rozumieją to Amerykanie, których denerwuje, że Europa traci czas na debaty i wykuwanie konsensu w długim procesie politycznym.

Ameryka nie wie o Europie prawie nic – mówił wytrawny brytyjski dyplomata Sir John Kerr, dziś bliski współpracownik Giscarda w konwencie. – Poznałem wielu kongresmenów, którzy nigdy w życiu nie byli za granicą.

Polityka 7.2002 (2337) z dnia 16.02.2002; Świat; s. 37
Reklama