Jeśli wierzyć raportom i wypowiedziom prezesów, to na rynku lotniczym już niedługo będzie prawdziwa rzeź. Według brytyjskiej firmy doradczej Blue Oar tej zimy może nie przetrwać nawet 50 europejskich linii. Czarny scenariusz kreśli także szef British Airways Willie Walsh. Jego zdaniem do najbliższych świąt Bożego Narodzenia z rynku zniknie blisko 30 przewoźników. Najbardziej kontrowersyjne i dosadne są, jak zwykle, wypowiedzi Michaela O’Leary, szefa Ryanaira. Twierdzi, że w Europie pozostanie raptem pięć najsilniejszych linii. Nawet jeśli tak pesymistyczne wróżby się nie spełnią, to ten rok będzie dla światowego przemysłu lotniczego bardzo zły. Kolejny może być jeszcze gorszy.
Pierwsze ofiary kryzysu już są. Zbankrutowało kilku mniejszych przewoźników ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii (m.in. Silverjet, Eos, Frontier, Skybus, Zoom). Wśród tych nieznanych na polskim rynku firm były zarówno tanie linie, jak i specjalizujące się w obsłudze klientów biznesowych. Wielu Brytyjczyków musiało czekać na powrót do domu bądź organizować go na własną rękę po bankructwie firmy XL, łączącej w sobie biuro podróży i linię lotniczą. Nie byli jedyni. Polscy turyści też mieli kłopoty, kiedy upadł przewoźnik czarterowy z Majorki. Eksperci utrzymują, że to dopiero początek.
A przecież jeszcze niedawno cała branża cieszyła się z przezwyciężenia kryzysu, który przyszedł po 11 września 2001 r. Pierwsze lata po ataku były naprawdę fatalne. Ale w 2007 r. wszystkie linie lotnicze zarobiły już ponad 5 mld dol. dzięki szybko rosnącej liczbie pasażerów i mniej paliwożernym samolotom. Po raz pierwszy od 2000 r. udało się im wyjść na plus. Cóż z tego, skoro ten rok, choć miał być równie dobry, przyniesie łącznie ponad 5 mld dol.